Ileż to już lat minęło odkąd przeczytałam ostatnio powieść Heleny Mniszkówny. W liceum chyba, kiedy to byłam dosyć romantycznym dziewczęciem i przeszukiwałam biblioteczkę Babci w poszukiwaniu książek, które doskonale komponowałyby się z poduszką i chusteczkami do nosa. Była więc „Trędowata” i „Ordynat Michorowski”, ckliwe, sentymentalne do bólu zębów, ale które zaczytywałam na śmierć. Była także „Verte” i na tym chyba skończyła się moja przygoda z tą pisarką, bo więcej jej powieści nie znalazłam i zaczęłam eksplorować potem Rodziewiczównę. Książka „Powojenni” obudziła wiele tęsknot, ale też i wiele obaw, jak też będzie mi smakować po latach taka proza z myszką. Pierwsze kilka stron szło mi jakoś opornie, ale potem kresowy świat właścicieli ziemskich, którzy stracili wiele, o ile nie wszystko za linia demarkacyjną, pochłonął mnie całkowicie i ocknęłam się gdzieś przed końcem pierwszego tomu.
Barwne postaci stworzyła Mniszkówna. Utracjusz War Zebrzydowski, przed wojną magnat i milioner, po wojnie właściciel jedynych Pochleb, które wydają mu się małe i prowincjonalne. Teresa Pobożanka, wielka, niespełniona miłość Wara, wierna i kochająca żona swojego zaginiętego podczas wojny bolszewickiej Poboga. Tym dwojgu nie powiodło się najgorzej, ale są i tacy, którzy stracili wszystko, nie tylko ziemie, majątki, ale i rodziny, tak jak Magdalena „Dada” Dobrucka czy Jerzy Strzelecki, którzy muszą przystosować się do nowej, powojennej rzeczywistości. To losy tej czwórki bohaterów śledziłam niemal z zapartym tchem, podobnie jak Romana Poboga i gruzińskiej księżniczki Olgi Czhangirani. Każdy wątek bardzo mnie ciekawił i przewracałam kolejną stronę niecierpliwie, aby dowiedzieć się, jakie będą ich kolejne losy, a to dla mnie jest w jakimś stopniu wyznacznikiem tego, jak dobra jest powieść.
Z książki aż bije nienawiść do bolszewików. Gloryfikowani są dzielni żołnierze, wspaniali dowódcy i porównywani do tych, którzy wojny jedynie posmakowali. Czuje się w tej książce miłość do Ojczyzny i tęsknotę do przedwojenego kraju. Są też utyskiwania przedwojennych bogaczy i, w ich mniemaniu, powojennych nędzarzy, czasami bohaterowie oburzają swoją życiową niezaradnością i marzycielstwem. Wszystko to odmalowane na tle pięknej, polskiej przyrody, tych puszczy ogromnych, łąk wspaniałych czerwieniących się makami, łanów zboża złotych. Miłość w „Powojennych” to temat istotny, ale tym razem ujęty nieco inaczej, nie zawsze jest tak słodko, cukierkowo, tragicznie, a finał wszystkich wątków amorowych nie jest tak oczywisty.
To nie jest literatura z najwyższej półki, ale przykuwa mocno uwagę i wywołuje ogrom emocji. Mimo tego, że nieco momentami schematyczna i płaczliwa, to wciąż bardzo dobra książka, o niebo lepsza od tego kiczu, który co rusz serwuje się nam obecnie i promuje na bestsellery. Z wszystkich książek Mniszkówny, jakie przeczytałam, podobała mi się najbardziej.
Ja znam Mniszkównę tylko z "Trędowatej".
OdpowiedzUsuńMoże jeszcze warto do niej wrócić.)
Mam w planach :)
OdpowiedzUsuń