sobota, 6 września 2014

Ania z Zielonego Wzgórza


Wpisy na temat Ani pojawiają się z dość dużą częstotliwością w blogosferze. Ostatni raz czytałam Anię jakieś dwadzieścia lat temu, choć były czasy, kiedy cały cykl książek o rudowłosej, piegowatej mieszkance Zielonego Wzgórza czytałam rok rocznie. Potem, uważałam, że wyrosłam już z książek tego typu, a po trochę obawiałam się wizji ponownego spotkania. Myślałam, że jestem na tyle dojrzałą, rozsądną, doświadczoną przez życie kobietą, iż czytanie o przygodach naiwnego dziewczątka może mnie rozczarować, a nawet znudzić. A tego nie chciałam, wszak  Ania z Zielonego Wzgórza i Mały książę to książki, które mnie ukształtowały. A jednak wpis u momarty sprawił, że pomyślałam, a właściwie - czemu nie, zmierzę się z przeszłością i ocenię, na ile odeszłam od Zielonego Wzgórza i naiwnej wiary w istnienie pokrewnych dusz.
Nie miałam pojęcia, iż od Ani nie można odejść, bo Ania tkwi gdzieś we mnie. Tkwi z jej naiwnie dziecięcą wiarą w przyjaźń, dobro, piękno i z jej bogatą imaginacją. I po latach odbieram ją niemal tak samo, jak wówczas, kiedy ze wzruszeniem czytałam ją po raz pierwszy.  I w tych samych momentach się wzruszam, a nawet częściej dziś, niż dawniej pocą się oczy. 
I tak samo, jak dawniej oburza mnie system adopcji, zgodnie z którym dziecko wybierano jak towar składając zamówienie, w którym określało się wiek, płeć i stan zdrowia.
... Mateusz i ja dawno myśleliśmy, o tym by wziąć do siebie jakiegoś chłopca, postanowiliśmy zrobić to teraz. Mateusz jest już niemłody- wiesz, że skończył już sześćdziesiąt lat- i nie tak rześki, jak dawniej. Od czasu do czasu serce go niepokoi. A wszakże rozumiesz, jak trudno dzisiaj znaleźć obcą pomoc. Nie ma tu innych pracowników prócz tych głupich wyrostków francuskich. Ciężko ich utrzymać, bo zaledwie się nieco poduczy i przyzwyczai wymykają się do fabryk lub wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych. Początkowo Mateusz myślał o jakimś chłopcu z Anglii. Ale ja nie mogłam się na to zgodzić. Być może, iż to bardzo odpowiedni nabytek, nie przeczę – rzekłam - ale nie chcę znać uliczników Londynu… Dlatego Maryla zwróciła się do pani Spencer, która wybierała się do Domu Sierot z prośbą ... aby się nam wystarała o ładnego, zdrowego dziesięcio lub jedenastoletniego chłopczyka. Uważamy, że to wiek najodpowiedniejszy- chłopiec jest dość duży do załatwiania drobnych sprawunków, a dość młody, by nim pokierować wedle naszej myśli. Znajdzie u nas ciepły rodzinny kąt i odpowiednią opiekę.
Jakże prosty, a zarazem ryzykowny system, w którym wystarczyło przez posłańca złożyć zamówienie, aby otrzymać opiekę nad dzieckiem.
Tak samo, jak dawniej dostrzegam humor i celność w opisie zachowań pewnych typów ludzkich;
… Z tak widoczną przyjemnością rozpamiętywała każde podwyższenie temperatury i najmniejszy ból, że Maryla doszła do wniosku, że nawet influenca może dać pewne zadowolenie. … Wyszukuję oczywiście wszelkich wzmianek na temat czytania. Pani Barry obawia się o stan zdrowia Diany, która czyta bardzo dużo, za dużo,  gdy ona wolałaby, aby córka więcej czasu przebywała na świeżym powietrzu. Ania, kiedy zatopi się w interesującej lekturze, gotowa jest zapomnieć o Bożym świecie i zamiast historii czyta Ben Hura. Każda nowa powieść jest wielką dla niej pokusą, której czytanie stanowi zagrożenie dla jej szkolnych obowiązków.
Przypomina mi to przygotowywanie się do egzaminów podczas sesji, któremu towarzyszyło czytanie całego cyklu o Ani. Przeplatałam godzinę nauki, pół godzinną przerwą na czytanie Ani, z tym, że często te pół godziny niebezpiecznie przedłużało się do godziny. Podobnie jednak jak Ania z tego powodu nie zawaliłam żadnego egzaminu.
Twierdzenie Ani na temat przyjemności, jaką daje oczekiwanie na coś miłego (... wszak oczekiwanie czegoś daje nam już połowę przyjemności. Może się zdarzyć, że się tego nie otrzyma wcale, ale nikt nie może zabronić nam cieszyć się z oczekiwania….) stało się jedną z moich dewiz, a ma ona zastosowanie np. w odniesieniu do urlopu, kiedy to radość z planowanego wyjazdu przedłużam sobie na czas oczekiwania.
Do dziś przenika mnie „dreszcz rozkoszy” na sam dźwięk pewnych słów; alabaster, atłas, ametyst (ametysty to duszyczki dobrych fiołków). I choć nie mam daru nadawania rzeczom romantycznych nazw to wydaje mi się, że potrafię odczuć romantyczność chwili i dostrzec jej piękno.
I choć dziś znacznie trudniej niż dawniej, zdarza mi się jeszcze czasami odgrodzić się od rzeczywistości i odpłynąć w inny świat, niż ten który mnie otacza, zupełnie jak Ania, która… z twarzyczką wspartą na dłoniach, z oczami zapatrzonymi w błękitne fale Jeziora Lśniących Wód, które widać przez zachodnie okno… zatonęła w świecie marzeń, ślepa i głucha na wszystko, co nie było obrazem jej imaginacji.
I tak, jak za pierwszym razem ślinka mi leci, kiedy czytam o przygotowaniach do przyjęcia gości w Avonlea.
Najpierw kurczęta w galarecie i ozór na zimno, dwa rodzaje galaretek czerwona i żółta, bita śmietanka, ciasto z cytryną i wiśniami, trzy rodzaje drobnych ciasteczek, placek z owocami, owe sławne konfitury z żółtych śliwek, które Maryla przechowuje tylko dla gości, tort mojej roboty i biszkopciki… Ponadto świeżutki chleb i czerstwy też, specjalnie dla pastora, gdyby przypadkiem nie był zupełnie zdrów na żołądek.
Wiele tu celnych uwag, pięknych opisów i wzruszających historyjek. Niektóre zapewne mogą razić swą naiwnością czy dydaktyzmem. Moim zdaniem jednak wszystko jest tu wyważone i na miejscu. Co więcej śmiem twierdzić, że jak ktoś pokochał Anię za młodu, to pozostanie jej wierny na zawsze. Ania, jako dziecko potrafi nieco drażnić swą gadatliwością, ale jak skonstatowała Maryla nie było w niej (tej gadatliwości) nic pospolitego, jej opowiadania były niezwykle ciekawe, choć często meandrowały z głównego nurtu na pobocza. Bohaterka może niektórych czytelników zrazić nadmierną egzaltacją, mnie te jej nad światem zachwyty nie tylko nie rażą, ale oczarowują. Ania potrafi nazwać to, co ja odczuwam.
I znajduję tu, jako jedną z wielu prawd, tę, która także mocno do mnie przemawia, iż najsmutniejszym jest nie to, że marzenia nie zawsze się spełniają, a to, że są ludzie, którzy nie posiadają marzeń.
Jak powiedziała o Ani ciotka Józefina Ania posiada tyle barw, co tęcza, a każda z nich jest piękna. I tak jest z tą książką, nie widzę jej cieni, a dostrzegam całą gamę kolorów. 
Przywiązana do mojego wydania cyklu (Wydawnictwo Nasza Księgarnia z tłumaczeniem Rozalii Bernsteinowej i ilustracjami Bogdana Zieleniec) nie zakupiłam nowego wydania, bo i dla kogo, skoro w domu nie ma dzieci, ale ponieważ książki od licznych czytań zaczynają się rozpadać być może i ja zdecyduję się na zakup nowej serii. O nowo wydanej Ani i nowym tłumaczeniu Beręsewicza pisze montgomery
Powrót do Ani był świetnym pomysłem, jest to idealna lektura nie tylko na wakacje, ale na cały rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz