sobota, 6 września 2014

Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom III (lata 1945-50)


W Dzienniki Dąbrowskiej wsiąkłam już na dobre. Skończywszy tom IV zakupiłam całość i myślę, że będzie to jedna z tych lektur, do których będę powracać. Dzienniki z pierwszych lat powojennych zawierają wiele ciekawostek, w tym opis realiów społeczno-politycznych. Dla pisarki sporym rozczarowaniem jest fakt wypaczenia idei, w którą wierzyła. Jak już wspominałam Maria Dąbrowska była osobą o lewicowych poglądach (przed wojną mocno zaangażowaną w działalność spółdzielczą). Po wojnie nie potrafi  zaakceptować otaczającej jej rzeczywistości a jednocześnie nie ma siły, aby się tej rzeczywistości zdecydowanie przeciwstawić. Za swoje przyjmuje  motto cytowane z Dzienników Goncourtów „przepisuję słowa Gautiera z powodu procesu Flauberta o „Madame Bovary”. Dla sum bardzo skromnych, które muszę zarabiać, gdyż inaczej umarłbym z głodu, mówię tylko pół czy ćwierć tego, co myślę - a i to jeszcze ryzykuję, że za każde zdanie będą mnie ciągać przed trybunały (08.10.45 r.). Jest w tym trochę przesady, bowiem jak sama później wspomina nigdy nie należała do osób, którym brakowało pieniędzy. A jednak nie mogła pisać tego co chciała.
Nawet na listy interesantów odpowiadam chętniej, niż podejmuję twórczość, której nie mogę w pełni swobody rozwinąć. Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach… Możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny? Każdy rząd musi starać się o zaufanie narodu. Tym bardziej rząd, co przychodzi drogą niemoralną, jak to bywa po wojnach i w czasie przewrotów. Ale takie postępowanie nie jest w stanie podnieść zaufania do rządu i nawet ci, co je mieli albo go nabrali- tracą je. Dziś przesłano nam zaproszenie na zebranie przedwyborcze naszego domu. Napisano na nim „obecność obowiązkowa”. Jeśli nawet taki człowiek jak ja czuje mimowolne zastraszenie czytając to - cóż dopiero mówić o zwykłym, szarym człowieku, zależnym, bojącym się stracić posadę, mieszkanie, kartki, bojącym się wiecznie prześladowań policji. (12.01.47 r.)
Pisze o kłamliwym przemówieniu Bieruta do dziennikarzy cudzoziemskich, o zniesieniu święta 3 Maja, o wrzeniu w masach robotniczych, o absurdzie współzawodnictwa pracy, wyśrubowanych normach, barku kultury władzy i chamstwie urzędników, o skierowaniu pisarzy na obserwacje do fabryk, aby włączyli się w propagandowy nurt polityki rządu. Niejednokrotnie opisuje nieprzyjemne wizyty w Urzędzie Skarbowym.
Często myślę o tak straszliwym zbezczeszczeniu słowa-że aż jest żenujące używać go do celów artystycznych. Konieczne byłoby jakieś poświęcenie sakralne słowa, jak poświęca się nowo zbudowany kościół. Wtedy byłoby może znów przydatne do użytku ludzkiego. Wieczorem, kiedy jedliśmy kolację, przyszła dr Hanka z wiadomością, że aresztowana została pani Krzeczkowska, kobieta przeszło sześćdziesięcioletnia, złamana i chora, mąż, znany socjalista, profesor WSH, umarł po wyjściu z Pawiaka za Niemców; syn zginął w Powstaniu Warszawskim. Według najlepszej wiedzy i wiary tych, co ją znają, nie miała nic do czynienia z konspiracją… Czy na Boga te sześć milionów zamordowanych Polaków nie jest dosyć, czy mamy utonąć we krwi tej reszty, co pozostała? Czy w nikim z tych ludzi nie ozwie się nigdy sumienie? Jakże straszliwy jest los mojej nieszczęsnej Ojczyzny…. Biedna pani Hanka, która z takim zachwytem przyjęła obecną postać polskiej rzeczywistości, bije głową w mur z powodu p. Tadeusza i pani Krzeczkowskiej. (…) Kontroluję siebie, czy nie myślę tylko kategoriami małego przeznaczonego na zagładę środowiska intelektualistów. Lecz nie, nie jestem osobiście zainteresowana, aby krytykować. Mnie jest dobrze - i ja jestem jeszcze wielką konformistką w porównaniu z masami robotniczo-chłopskimi. (17.06.47 r.)
Od wojny mijają dwa lata, a Dąbrowska, mimo niezłych warunków materialnych nadal nie może pisać.
Patrzę na moje mieszkanie takie miłe, takie ocalone. Na moją niemożność pracy, na niezłe (a nigdy mi wcale więcej nie było potrzeba, jak niezłych) warunki materialne- na wszystko, co niegdyś było źródłem radości, i widzę, jak to wszystko nic nie znaczy, gdy nie jest dodatkiem do powszechnej radości, do powszechnego szczęścia. Nie bezpośredni przymus i gwałt nad duszą pisarza, bo tego jeszcze nie ma, paraliżuje twórczość, ale ta atmosfera czyhania, czatowania na pisarza i na jego dzieło, ta atmosfera złych możliwości, natrętnego wrzasku, jest powietrzem, które dusi, zatruwa, zabija. I ta niemożność mówienia prawdy, całej swojej wewnętrznej prawdy, którą pisarz i tak sam ogranicza, by nie oślepiała. Dawniejsze prześladowania (persecutions) karały za prawdę wypowiedzianą - dziś nie dopuszcza się nawet do jej wyszeptania. (28.12.47 r.)
Sporo tu refleksji na temat sytuacji politycznej nie tylko w Polsce, ale i Europie.
W gruncie rzeczy Zachód, i to w szczególności Francja, nie może nam przebaczyć, że musiał „mourir pour Dantzig” Prawdziwą chęcią, jedynym i prawdziwym obliczem zachodu było zniszczenie Rosji Sowieckiej. Jeśliby to się udało za cenę zagłady Polski, czy też jej okrojenia na rzecz Niemiec- zgodziliby się na to bez wahania. […] Oni chcieli zawsze, chcą nadal i będą chcieli żeby Rosję pobiły Niemcy, chcieli i chcą nadal, żeby im za to zapłacić Polską. W roku 1939 istotne pragnienie Zachodu było, aby Polska oddała Niemcom Gdańsk i „korytarz” i żeby Niemcy ruszyły na Rosję. Do ich dostatecznym wykrwawieniu się i uszczupleniu potencjału gospodarczego Zachód ruszyłby w sukurs, by podzielić się rosyjskim łupem. Kiedy się stało inaczej, kiedy trzeba było wspomagać Rosję przeciwko Niemcom-Zachód ze złą radością zapłacił za nadmierne wykorzystanie pomocy rosyjskiej[…]. (14.11.48 r.). Jakże przerażająco brzmią te słowa dzisiaj...
A jednak, mimo wszystko, odnoszę wrażenie, że chciała wierzyć, że ta nowa Polska ma przed sobą przyszłość, że nie system jest zły, a jedynie ludzie, którzy popełniają nadużycia i go wypaczają. Dziwi mnie, że przed wojną nienawidzono Polski, że reakcyjna i feudalna. Teraz jej nienawidzą, że postępowa, rewolucyjna i socjalistyczna. (14.11.48). Szczególnie dziwi ta postępowość powojennej Polski.
Dzienniki zawierają krytyczne spojrzenie na emigrację, która niczego dobrego dla kraju nie zrobiła. Po krytyce intelektualistów, którzy nie zadbali nawet o rozpowszechnienie najlepszych dzieł polskiej kultury przychodzi krytyka przeciwników powojennej Polski. 
Czy wreszcie przeciwstawili tutejszej- jakąś koncepcję polityczną, która by tam kazała się szanować, coś zaważyła, stała się bodaj przedmiotem światowej dyskusji? Jeśli tu nie można dyskutować o różnych poglądach na demokrację i wolność, tam można było jawnie głosić, jak oni pojmują Polskę demokratyczną i wolną. Nic, nic i nic. Jest to rzeczywiście najzupełniej pusta intelektualnie i moralnie ze wszystkich naszych emigracji. (20.11.48 r.)
Przepisując Dziennik za rok 1936 trzynaście lat później dziwiła się, jak bardzo nie cierpiała ówczesnego stanu rzeczy, który teraz  wydawał się mniej złym od obecnego.
Po powrocie do Warszawy po wojnie pisarka nadal mieszka na Polnej razem ze Stanisławem Stempowskim i Franią (pomocą domową. Osobie Frani poświęca sporo miejsca w Dziennikach). Ich mieszkanie jest miejscem licznych spotkań z przyjaciółmi i znajomymi. Anna Kowalska po śmierci jej męża jest częstym gościem w mieszkaniu na Polnej.
Życie codzienne pisarki upływa na pisaniu artykułów, szkiców, tłumaczeniu (przetłumaczyła Dzienniki Pepysa oraz Opowiadania Czechowa). Napisała sztukę teatralną „Stanisław i Bogumił”.

Sporo tu opisów wrażeń z wizyt w teatrze, kinie, koncertów, wystaw malarskich. Nie zabrakło też refleksji związanych z lekturą (czemu poświęcę osobny wpis). Poniżej dwa bardzo smakowite opisy. Pierwszy to opis jubileuszu Teatru Polskiego drugi polowania.
Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Jednocześnie zaczął napływać nowy Grande monde. Panie o pospolitych, brzydkich twarzach i wymyślnych koafiurach, ubrane w długie wieczorowe suknie, prawie wyłącznie czarne i przeważnie źle uszyte. Piękną suknię miała tylko Cela Nalepińska. Gdy ją pochwaliłam, szepnęła mi na ucho, że to paryska suknia Dalborowej, jeszcze z czasów „dyplomatycznych” jej męża, którą Cela na tę okazję od niej pożyczyła. (13.07.48 r.)

Po powitaniach dowiedziałam się, że w majątku jest tego dnia polowanie. Chłopi z pałkami- to nagonka (to nie zmieniło się od czasów pańszczyźnianych- chłopi naganiają zwierzynę, panowie strzelają) Zjechali wszyscy okoliczni dygnitarze z Grodziska, powiatu (Nowy Tomyśl), i Poznania. A więc: dyrektor poznańskiego oddziału Banku Rolnego, dyrektorzy głównych przemysłów państwowych, jakiś generał Gniatczyński, komendant Milicji, jakiś komendant UB etc…. Po polowaniu nagonka dostała wódki i kiełbasy, po kawale chleba i poszła do domu. Komitet folwarczny dostał obiad w osobnej stancji, panowie obiadowali w świetlicy. Zabito na ten cel świnię. Zajęcy padło 205, z czego 150 odstawiono do spółdzielni Jedność Łowiecka, 30 wziął Bank- po jednym każdy z dwunastu myśliwych, trzy dostał mój szwagier za zorganizowanie polowania. Specjalnie przywieziona kucharka gotowała im…. Chłopów było w nagonce z młodzieżą 120, zgonionych z dwu folwarków. Zresztą nie tak ściśle zgonionych, gdyż dostali swoją dniówkę i mówią „Nam to wszystko jedno, czy tu robić, czy tam”. Osobiście jednakowo mało zainteresowani są w wynikach czegokolwiek, przy czym jako kółka w maszynie się kręcą. Mówią też: Co się zmieniło? Przódzi my robili na dziedzica, tera na rząd czy na Bank. Dla nas się nie zmieniło. Jeszcze my woleli dziedzica. Ludzie nie lubią anonimatu. (8.01.49). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz