sobota, 6 września 2014

Dziennik Anny Frank


Nigdy nie uwierzę, że wojna jest dziełem jedynie wielkich ludzi, rządu i kapitalistów. O nie, mały człowiek robi to równie chętnie, inaczej narody już dawno by się przeciw temu zbuntowały! W ludziach jest teraz żądza niszczenia, żądza zabijania, mordowania i wściekłości, i tak długo, jak cała ludzkość, bez wyjątku, nie przejdzie wielkiej metamorfozy, wojna będzie szaleć, wszystko, co zostało zbudowane, zasadzone i co urosło, zostanie ścięte i zniszczone, żeby potem zacząć od nowa! 
Z Dziennika Anny 03.05.1944 r.
Dziennik jest zbiorem listów żydowskiej dziewczynki do fikcyjnej przyjaciółki, listów pisanych w okresie ponad dwóch lat okupacyjnej zawieruchy. Mieszkającą w Amsterdamie trzynastoletnią Annę poznajemy, jako podlotka, którego zainteresowania nie odbiegają od zainteresowań dziewcząt w tym wieku. Co prawda Europa już od prawie trzech lat pogrążona jest w mroku wojny, a sama Holandia znajduje się podobnie pod niemiecką okupacją, Żydzi są prześladowani i zamykani w obozach koncentracyjnych, ale Anna ze wszystkich sił, podobnie, jak jej rówieśnicy koncentruje się na codziennych przyjemnościach. O wiele większe znaczenie mają dla niej flirty, rozmowy z koleżankami, prezenty otrzymane na urodziny, niż ruchy wojsk na froncie, a największą niedogodnością staje się zakaz korzystania przez Żydów ze środków komunikacji miejskiej i konieczność przemierzania miasta per pedes.
Początkowe zapisy Dziennika są bardzo infantylne i szczerze mówiąc mało interesujące dla dorosłego czytelnika. Ot, zwykła paplanina podlotka, na temat złośliwości koleżanek, powodzenia u chłopców, nieporozumień z mamą i to pisana niewprawnym piórem trzynastolatki. Jednak z czasem, kiedy Anna wraz z rodzicami, siostrą Margot oraz małżeństwem Vaan Daanów z synem Peterem (Pelsów) i panem Dusselem (Pfefferem) zmuszeni są ukrywać się na zapleczu biura Opekty (zakładu produkującego dżemy) listy do Kitty stają się bezcennym materiałem dokumentalnym. Zapis życia ośmiorga osób na zamkniętej przestrzeni poddasza kamienicy pozwala nie tylko zrozumieć koszmar takiej egzystencji, ale i śledzić szybkie dojrzewanie autorki listów. Pierwsze zapiski z Oficyny, jak nazywa Anna swoje nowe lokum sprawiają wrażenie, jakby ukrywający się złapali Pana Boga za nogi. Jest tu dość dużo miejsca, nie brakuje jedzenia, opiekujący się nimi Holendrzy często ich odwiedzają, niemal wszyscy pracownicy zakładu są wtajemniczeni, a popołudniami można swobodnie korzystać ze znajdujących się na dole pomieszczeń. Każdy ma swoje obowiązki, dorośli pracują, młodzież się uczy, czytają książki, słuchają radia, grają w gry planszowe. Z czasem jednak wspólne przebywanie w zamkniętej przestrzeni zaczyna rodzić konflikty, atmosfera staje się napięta, wybuchają kłótnie i awantury, a potęgują je pogarszające się warunki bytowania, jedzenie staje się monotonne i jest go coraz mniej, nie wymieniane ubrania stają się zniszczonymi łachmanami, pojawiają się insekty, a warunki sanitarne wołają o pomstę do nieba, opiekunowie zaczynają chorować, w zakładzie na dole pojawiają się obcy, radio należy oddać, coraz częstsze stają się włamania do mieszkań (zakład kilkakrotnie pada łupem złodziei, co powoduje dodatkowe zagrożenie przybyciem policji), w końcu dochodzą do tego bombardowania aliantów.
Anna pisząc o tym wszystkim bardziej koncentruje się na odczuciach i poczuciu samotności (wiele razy pisze, iż jest teraz bardziej samotna na tej ograniczonej, zamkniętej przestrzeni, gdzie nie może pozwolić sobie na luksus intymności i zamknięcia się w świecie wewnętrznym, niż była dawniej przed okresem ukrywania się. Nie wydaje się to do końca prawdą, gdyż już w jednym z pierwszych listów Anna pisze do Kitty, iż wykreowała ją z powodu osamotnienia i niezrozumienia). Sporo miejsca poświęca także napiętym stosunkom z matką, z którą się nie rozumieją. Padają tu okrutne słowa pod adresem rodzicielki, zarówno te wypowiedziane, czy wykrzyczane, jak i te przemilczane, a powierzone Dziennikowi. Słowa te musiały mocno boleć i matkę i samą autorkę, z czasem zaczyna się ich wstydzić, aczkolwiek jej stosunek do matki nie ulegnie zmianie. Anna jest szczera w swoich wynurzeniach, a ta szczerość i okrucieństwo jej sądów na temat współlokatorów były powodem, dla których jej ojciec, Otto Frank (jedyny, który przeżył piekło wojny) długo zastanawiał się, czy opublikować Dziennik córki z uwagi na pamięć pomordowanych. Anna bardzo ciepło pisze o ojcu, uważa go za najlepszego człowieka na świecie i ogromnie go kocha, a jednak i on zawodzi jej zaufanie i nie dorasta wyobrażeniom dziewczyny i między nimi w końcowym okresie ukrywania narasta konflikt. Pyta się swoje wyimaginowanej przyjaciółki:
Może Ty mi powiesz, jak to się dzieje, że wszyscy ludzie tak ukrywają swoje wnętrze? Jak to się dzieje, że w towarzystwie zachowuję się zupełnie inaczej, niż powinnam się zachowywać? Dlaczego jeden drugiemu tak mało ufa? Wiem, na pewno istnieje ku temu jakiś powód, ale czasami uważam, że to okropne, że wszędzie, nawet u ludzi, którzy ci są najbliżsi, znajduje się tak mało ufności. 22.01.1944 r.
Moim zdaniem największą wartością Dziennika jest ich autentyczność; ukazanie zdarzeń i ludzi, takimi, jakimi byli bądź takimi, jakimi widziała ich Anna. Nawet, jeśli osądzała ich zbyt surowo, do czego sama się przyznawała, to opisała ich w sposób, który pozwala czytelnikowi na wyrobienie sobie opinii, iż byli to zwykli ludzie z ich wadami i przywarami, kompleksami i śmiesznostkami, bywali irytujący, złośliwi, malutcy, a jednocześnie byli to ludzie postawieni przed okrutnym brakiem wyboru, ludzie z góry skazani, na strach i na zagładę.
W takim nienormalnym czasie każdy stara się ratować, jak umie, Anna ratuje się uciekaniem w świat wewnętrzny, świat literatury, sztuki, rozmyślań, stara się zmarginalizować świat wojny, szuka w sobie szczęścia i radości wbrew całej otaczającej ją rzeczywistości.
Tak samo, jak Ty tęsknię do wolności i powietrza, ale sądzę, że za te niedostatki dostaliśmy odszkodowanie już w nadmiarze. Mam na myśli odszkodowanie wewnętrzne. Gdy siedziałam dziś rano przed oknem i patrzyłam na zewnątrz, a właściwie przyglądałam się prosto i uważnie Bogu i naturze, byłam szczęśliwa. I Peterze, jak długo ma się to uczucie wewnętrznego szczęścia, szczęścia z powodu przyrody, zdrowia i jeszcze wielu, wielu innych rzeczy, jak długo nosi się je w sobie, tak długo będzie się wciąż na nowo stawać szczęśliwym. Bogactwo, poważanie, wszystko można stracić, ale uczucie szczęścia we własnym sercu może najwyżej zostać przysłonięte i zawsze, póki się żyje będzie cię ono zawsze czynić szczęśliwym. Z listu do Petera (syna Van Daanów) 23.02.1944r.
W każdym zmartwieniu jest iskierka czegoś pięknego, kiedy się na to patrzy, zauważa się coraz więcej radości i samemu wraca do równowagi. 07.03.1944 r.  
Zadziwiła mnie także dojrzałość przemyśleń Anny na temat otaczającego ją świata w zetknięciu z pewną niedojrzałością i niecierpliwością w ocenach najbliższych.
Nie mogę sobie w ogóle wyobrazić, że świat znowu kiedyś stanie się dla nas zwyczajny. Mówię o „po wojnie”, ale to jest tak, jakbym mówiła o zamkach na lodzie, o czymś, co nigdy nie może stać się rzeczywistością. Widzę naszą Ósemkę razem z Oficyną, jakbyśmy byli kawałkiem błękitnego nieba, otoczonymi czarnymi, czarnymi chmurami deszczowymi. Okrągła wydzielona plamka, na której stoimy, jest jeszcze bezpieczna, ale chmury przysuwają się do nas bliżej i bliżej i pierścień, który dzieli nas od zbliżającego się niebezpieczeństwa zaciska się coraz bardziej. Teraz jesteśmy już tak bardzo otoczeni niebezpieczeństwem i ciemnością, że w rozpaczy nie wiedząc, gdzie szukać ratunku, potykamy się o siebie nawzajem. Patrzymy wszyscy w dół, gdzie ludzie walczą ze sobą, patrzymy wszyscy w górę, gdzie jest spokojnie i ładnie, a tymczasem zostajemy odcięci przez ciemną masę, która nie pozwala nam dostać się ani na dół, ani na górę, stojącą przed nami niczym nieprzenikniony mur, który chce nas zmiażdżyć, ale jeszcze nie może. 8.11.1943 r.
A niedowierzanie w powrót normalności miesza się z nadzieją.
Zupełnie niemożliwe jest dla mnie budowanie wszystkiego na bazie śmierci, nędzy i zamieszania. Widzę, jak świat powoli, coraz bardziej zostaje przeobrażony w pustynię, coraz bardziej słyszę nadciągający grom, który i nas uśmierci, współczuję milionom ludzi w ich cierpieniu, a jednak, kiedy spoglądam na niebo, myślę, że to wszystko obróci się znowu na dobre, że i te potworności ustaną, że na świecie znowu nastaną spokój i pokój. 15.07.1944 r. 
Jako przedstawicielka pierwszego pokolenia, które szczęśliwie uniknęło koszmaru europejskiej wojny chciałabym podzielać optymizm Anny i wierzyć w to, że ten względny pokój i spokój, jaki nastał potrwa jeszcze długi czas. 
Lektura jest wynikiem odwiedzin w Domu Anny Frank.
 Dom Anny Frank (w trzeciej od prawej strony kamieniczce - tej z zaciemnionymi na czarno oknami, ukrywało się ponad dwa lata osiem osób; pięcioro dorosłych i troje nastolatków).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz