|
autoportret w MN w Poznaniu |
Zanim jeszcze przeczytałam sztukę Wyspiańskiego po raz pierwszy obejrzałam ją w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Było to w latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia (premiera miała miejsce w 1976 r.) i było to pierwsze przedstawienie teatralne, w jakim uczestniczyłam. Zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że od tej pory traktuję teatr trochę nazbyt czołobitnie. Nie pamiętam nazwisk aktorów, czy poszczególnych scen, ale pamiętam klimat magii, pamiętam rozświetloną chatę, z pobrzmiewającą w tle muzyką, piękne stroje aktorów i scenografię stworzoną zgodnie z sugestią autora. Czułam wtedy, że uczestniczę w czymś ważnym, wielkim i poruszającym, choć nie rozumiałam całej symboliki, znaczenia wszystkich scen i jawiących się bohaterom duchów i widm. Do dziś od teatru oczekuję tego rodzaju uwznioślenia, tej bradykardii w połączeniu w tachykardią serca, tego powstrzymania oddechu, tego chłonięcia porami skóry, tego trwaj chwilo, tego zatracenia się w słowie, obrazie, dźwięku.
Przez otwarte drzwi z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, w Bronowicach buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tuptających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki…I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę… wirujący dookoła, w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska. (słowa z 1900 r.)
Nie oglądałam od tamtej pory Wesela, ale podejrzewałam, że wystawia się je w tak modnej dziś ascetycznej scenografii teatralnej pustki, tudzież umiejscawia je w pozbawionym charakteru domu weselnym, bez całego opisanego przez Wyspiańskiego wystroju z końca XIX wieku: drzwi do alkierzyka, świętych obrazków, okienka z muślinową firanką, wieńca dożynkowego z kłosów, stołu nakrytego białym obrusem, żydowskich świeczników, fotografii Matejkowskiego Wernyhory, Racławic, szabli, flint i pasów podróżnych, pieca, brązów i zegarów i obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. A wszystkiemu towarzyszy muzyki mas, czyli disco-polo.
Od tamtej pory Wesele ma dla mnie dwa wymiary; jeden związany z dziełem Wyspiańskiego (połączenia reportażu ze studium zniewolonego narodu, snu o potędze niewspółgrającego ze skrzeczącą rzeczywistością), drugi związany z tamtą pierwszą wizytą w teatrze.
Będąc w Krakowie szukałam miejsc związanych z Weselem Wyspiańskiego. Pierwszym był kościół Mariacki, w którym 20 listopada 1900 r. młodopolski poeta Lucjan Rydel poślubił chłopską córkę Jadwigę Mikołajczykównę.
Wesele odbywało się trzy dni w Bronowicach Małych w domu postawionym przez Tetmajera, będącym połączeniem wiejskiej chaty ze szlacheckim dworkiem. Dom ten został odkupiony przez Lucjana Rydla kilka lat później. W Rydlówce do dziś przechowuje się młodopolskie pamiątki, a sam dworek przekształcono w Muzeum Młodej Polski. Moje plany odwiedzenia Dworku niestety spaliły na panewce, bowiem mimo internetowej informacji o terminach odwiedzin mogłam jedynie popatrzeć na tabliczkę informacyjną przed ogrodzeniem, która nie wskazywała na to, iż Muzeum jest nieczynne. Po czasie na stronie muzeum zauważyłam, iż jest ono zamknięte do odwołania (może było więcej rozczarowanych osób). Zainteresowanym radzę wcześniejsze telefoniczne weryfikowanie informacji zawartych na stronie.
Kolejnym miejscem związanym z Weselem jest Plac Mariackim, gdzie pod numerem 9 znajdował się Dom, w którym Wyspiański napisał swój dramat.
W niecałe trzy miesiące od wydarzeń w Bronowicach, w których autor uczestniczył wraz z żoną i córeczką Helenką, przedstawił dyrektorowi teatru miejskiego w Krakowie (dzisiejszy Teatr Słowackiego) Józefowi Kotarbińskiemu nową sztukę. W dniu 16 marca 1901 roku (niecałe cztery miesiące od dnia zaślubin) miała miejsce prapremiera sztuki.
Uniwersalność sztuki upatruję w jej przesłaniu o narodowej niemocy, o tym niedostawaniu rzeczywistości do wyobrażeń, o pragnieniu bycia narodem wybranym, bycia kimś innym niż się jest.
To także sztuka o niemożności porozumienia się; wyście sobie, a my my sobie, każden sobie rzepkę skrobie (i tak od wieków i nadal)
Kilka tygodni temu dowiedziałam się, iż w Teatrze Szekspirowskim
w Gdańsku zostanie wystawione Wędrowanie według Wyspiańskiego przygotowane przez krakowski Teatr Stu, a jedną z części trylogii (obok Wyzwolenia i Akropolis) będzie Wesele.
Jakże to było dalekie Wesele od moich teatralnych wspomnień. Ograniczenia czasowe spowodowały, iż konieczny był wybór scen. Wygrała realność nad warstwą snów i magii, co mocno zubożyło sztukę. Sceny zostały przemieszane, podobnie, jak dialogi. Trudno oceniać Wesele, jako całość, kiedy w Wędrowaniu, jest ono jedynie częścią większej kompozycji, a jednak szkoda, bo symbolika i wizyjność są u Wyspiańskiego równie ważne jak realizm, to one pozwalają dostrzec więcej. Tymczasem bohaterów Wesela w interpretacji krakowskich aktorów poznajemy powierzchownie (lepiej poznamy ich w kolejnych częściach spektaklu, w których każdy z bohaterów odgrywać będzie nową rolę). Przedstawienie w reż. pana Jasińskiego to pokazanie nas samych, takich, jacy jesteśmy, deklarujących przywiązanie do tradycji (w mowie i stroju) i hołdujących współczesności (w gestach – podkreślanie seksualności postaci, i muzyce, przy której się bawimy – disco polo). I może taki właśnie zamysł przyświecał reżyserowi pokazania nas samych pozbawionych wielkości, nawet jeśli ta wielkość miałaby się przejawiać wyłącznie w snach.
Przemieszane i wyrwane z kontekstu dialogi pogłębiają wrażenie kompletnego niezrozumienia się bohaterów (kolejny portret współczesnych Polaków?).
Nie jestem przekonana co do wyboru warstwy muzycznej, i to nie dla tego, iż disco polo jest dla mnie wyrazem muzycznego kiczu (choć jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje), ale dlatego, że oczekiwałam czegoś mniej banalnego i przewidywalnego. Chociaż może nie chcę się pogodzić z tym, że jednak tacy właśnie jesteśmy; skłóceni, każden sobie, a wspólnie umiemy jedynie upić się i zaśpiewać Jesteś szalona.
Plusem przedstawienia były bogate, kolorowe stroje z epoki oraz wykorzystanie techniki (wyświetlane obrazy stanowiące niemy komentarz do przedstawienia czy finałowa scena z wykorzystaniem laserowego oświetlenia, jedna z nielicznych wprowadzająca w natrętny realizm przedstawienia nieco magii). Mimo wszystko cieszę się, że mogłam obejrzeć ponownie Wesele, a całość Wędrowania mimo niedoskonałości zrobiła raczej pozytywne wrażenie. Wesele, które jako odrębne przedstawienie w wykonaniu aktorów Teatru Stu słabo się broni, zyskuje, jako część większej całości.