40-letni Wiktor, stary kawaler, ma za sobą przeżycia I wojny światowej oraz niedawną, nagłą śmierć przyjaciela. Po konsultacji z lekarzem bierze dłuższy urlop na podreperowanie podupadłej
psychiki. Jedzie do dworku na wsi, w pobliżu domostwa wujostwa, w którym spędzał niejedne wakacje u progu
dorosłości w towarzystwie panien z Wilka, dorastających wówczas, pięknych
dziewcząt. Łączy go z tym miejscem i w sumie każdą z panien, mnóstwo
wspomnień. Także one przypominają sobie swoje zauroczenie młodym,
przystojnym Wiktorem. Jednak w momencie konfrontacji przeszłości z
teraźniejszością każde z nich wiele spraw zaczyna widzieć w innym
świetle.
Świetne opowiadanie o przemijaniu, samotności, dojrzałości. O tym, że chwile odchodzą bezpowrotnie, że po latach można żałować pewnych decyzji. O zastanawianiu się, co by było gdyby... Napisane w okresie międzywojennym nie traci znaczenia także dziś.
wtorek, 30 września 2014
poniedziałek, 29 września 2014
Panie z Cranford - Elizabeth Gaskell
Panie z Cranford autorstwa Elizabeth Gaskell są jedną z
tych przyjemnych powieści, które mimo iż chciałoby się czytać dłużej,
czyta się jednym tchem. To pierwsza powieść tej autorki, po jaką
sięgnęłam, ale zaręczam uroczyście, że nie ostatnia!
Elizabeth Stevenson urodziła się w 1810 roku, jako jedno z ośmiorga
dzieci Elizabeth Holland oraz pastora kościoła unitariańskiego, Williama
Stevensona. W wieku dwóch lat maleńka Lizzie straciła matkę, ale ojciec
ożenił się ponownie; dziewczynka zamieszkała z ciotką mieszkającą w
Knutsford, które Elizabeth opisze wiele lat później jako Cranford.
W
wieki 22 lat poślubiła - a jakże - pastora kościoła unitariańskiego,
Williama Gaskella. Gaskellowie prowadzili tak zwany dom otwarty,
przyjmując na proszonych kolacjach między innymi Charlesa Dickensa,
Johna Ruskina (znany krytyk sztuki), autorkę Chaty wuja Toma
Harriet Beecher Stowe. Do legendy przeszła jej przyjaźń z inną, kultową
dziś pisarką - Charlotte Brontë, której biografię pióra Gaskell uważa
się za jedną z najlepszych.
Pierwszą opublikowaną powieścią Gaskell była wydana w 1848 roku Mary Barton. Trzy lata później ukazało się Cranford. Czytaj dalej...
Shirley - Charlotte Brontë
Do wspaniałych powieści sióstr Brontë wracam regularnie. Już dawno za mną są Vilette, Agnes Grey, Wichrowe wzgórza, czy Jane Eyre. Korzystając z nowych wydań sięgnęłam po nigdy nie publikowaną w naszym kraju Shirley. Na okładce można natrafić na wielce krzywdzący "wyciąg" z powieści, który sprowadza się tylko i wyłącznie do strefy miłosnej. Owszem, miłość jest tam obecna, ale dla mnie Shirley to
traktat o silnej kobiecości, która w XIX-stym wieku musiała się
przebijać, byśmy w XX-stym wieku zbierały plony zasiane przez Jane
Austen i siostry Brontë.
Kobiety, uwięzione w konwenansach nie miały zbyt wiele do powiedzenia,
zwłaszcza w 1811 roku, kiedy rozgrywa się akcja powieści Charlotty
Brontë. [O siostrach pisałam obszernie przy okazji Agnes Gray TU.]
Pamiętamy z powieści Austen, że kobiety wtedy nie mogły dziedziczyć;
jednakże z braku męskiego spadkobiercy, Shirley Keeldar odziedziczyła
pokaźny majątek, o który stara się niejeden kawaler (zauważcie - kobieta
nie jest brana pod uwagę, jedynie jej wiano!) Shirley jest młoda,
zrównoważona i pewna siebie. Pragnie sama decydować o swoim losie i z
determinacją dąży do szczęścia: - Tego, za którego wyjdę za mąż - mówi Shirley - zdecydowana jestem szanować, podziwiać i kochać. W odpowiedzi słyszy: - Niedorzeczność! To niestosowne - to nie przystoi kobiecie! Czytaj dalej...
Etykiety:
Charlotte Brontë,
Shirley,
uczestnik - Agata Adelajda
Przebudzenie - Kate Chopin
Przebudzenie Kate Chopin
powstało pod koniec XIX-go wieku, dokładnie w 1899 roku, a wydane
zostało w St. Louis, gdzie Chopin przeprowadziła się po śmierci męża.
Powieść obyczajowa, dość swobodna jak na owe czasy, dziś trąci myszką i
wydaje się łagodna jak dobranocka. Piękna Edna Pontellier jest znudzona
swoim zaaranżowanym małżeństwem. Akurat wraz z małżonkiem bawi w
kurorcie, gdzie zaprzyjaźnia się z bawidamkiem, Robertem Lebrunem. Pod
koniec wakacji w Ednie "budzi się" uczucie, co pociąga za sobą
"przebudzenie" z jałowości jej egzystencji. Czytaj więcej...
Etykiety:
Kate Chopin,
Przebudzenie,
uczestnik - Agata Adelajda
piątek, 26 września 2014
"Błękitny Zamek" L.M.Montgomery
Po latach zatęskniłam za twórczością Autorki Ani z Zielonego Wzgórza, która zawsze będzie mi się kojarzyła z czasem beztroskiej nastoletniej młodości i klimatem chwytającym za serce, obecnym w każdej Jej powieści. Anię znam już na pamięć, a Błękitny Zamek czytałam tylko raz, dawno dawno temu, dlatego po ten tytuł sięgnęłam tym razem w bibliotece.
Valancy jest starą panną. Ma 29 lat i o zgrozo, nigdy w życiu nie miała adoratora, nigdy nikogo nie kochała, ba, nic nie wskazuje na to, by ten stan miał ulec zmianie! Mieszka z apodyktyczną matką i wścibską kuzynką w brzydkim ceglanym domu, w okolicy napawającej ją obrzydzeniem. Jest wciąż traktowana jak mała dziewczynka, musi nosić grube pończochy by się nie przeziębić, nie może spóźniać się na posiłki, nie ma przyzwolenia na zbyt długie czytanie książek i przebywanie samotnie we własnym pokoju, a już na pewno nie może mówić tego, co myśli. Dzień po smutnych, ponurych urodzinach Valancy dowiaduje się, że ma poważną chorobę serca i pozostał jej maksymalnie rok życia. Dziewczyna postanawia nie zmarnować tego czasu i robić wszystko to, czego do tej pory nie wypadało, nie było wolno czy się bała. Wreszcie czuje, co to znaczy być wolnym!
Przesympatyczna powieść pokazująca, że na zmiany nigdy nie jest za późno, że warto wziąć życie we własne ręce.
Jest to również świetny obraz epoki. Autorka maluje wyraziste portrety wielu postaci, członków rodziny Valancy a także mieszkańców miasteczka. Ukazuje ich wścibstwo, złośliwość, zamiłowanie do obgadywania i krytykowania wszystkich i wszystkiego. Nie raz współczułam głównej bohaterce życia w tak destrukcyjnym otoczeniu...
Książka napisana pięknym językiem, bogata w magiczne wręcz opisy przyrody , pełna uczuć, emocji, ciepła i romantyzmu.
Valancy jest starą panną. Ma 29 lat i o zgrozo, nigdy w życiu nie miała adoratora, nigdy nikogo nie kochała, ba, nic nie wskazuje na to, by ten stan miał ulec zmianie! Mieszka z apodyktyczną matką i wścibską kuzynką w brzydkim ceglanym domu, w okolicy napawającej ją obrzydzeniem. Jest wciąż traktowana jak mała dziewczynka, musi nosić grube pończochy by się nie przeziębić, nie może spóźniać się na posiłki, nie ma przyzwolenia na zbyt długie czytanie książek i przebywanie samotnie we własnym pokoju, a już na pewno nie może mówić tego, co myśli. Dzień po smutnych, ponurych urodzinach Valancy dowiaduje się, że ma poważną chorobę serca i pozostał jej maksymalnie rok życia. Dziewczyna postanawia nie zmarnować tego czasu i robić wszystko to, czego do tej pory nie wypadało, nie było wolno czy się bała. Wreszcie czuje, co to znaczy być wolnym!
Przesympatyczna powieść pokazująca, że na zmiany nigdy nie jest za późno, że warto wziąć życie we własne ręce.
Jest to również świetny obraz epoki. Autorka maluje wyraziste portrety wielu postaci, członków rodziny Valancy a także mieszkańców miasteczka. Ukazuje ich wścibstwo, złośliwość, zamiłowanie do obgadywania i krytykowania wszystkich i wszystkiego. Nie raz współczułam głównej bohaterce życia w tak destrukcyjnym otoczeniu...
Książka napisana pięknym językiem, bogata w magiczne wręcz opisy przyrody , pełna uczuć, emocji, ciepła i romantyzmu.
piątek, 12 września 2014
"Kurtyna" - Agata Christie
Akcja powieści "Kurtyna", wydanej w 1975 roku, już po śmierci autorki, zamyka cykl książek o genialnym małym Belgu, który zawsze powtarzał, że "nie popiera zbrodni".
Opada kurtyna, która poszła w górę w 1920 roku, kiedy ukazała się po raz pierwszy "Tajemnicza historia w Styles": Herkules Poirot rozwiązując swą ostatnią zagadkę i tym razem sam wymierza sprawiedliwość; umiera, pokonany wiekiem i chorobą, ale jak zwykle zwycięski. Mon ami - to są jego ostatnie słowa, zwrócone do przyjaciela, kapitana Hastingsa, wiernego kronikarza jego dokonań.
Podświadomie odsuwałam to wydarzenie. Zeszłoniedzielna rozmowa z pewną Asią, jedną z najsympatyczniejszych internetowych znajomości mych(to tak na marginesie), a także fakt, że moja Mama oglądnęła „Kurtynę” i WIEDZIAŁA, sprawiło to razem, że zlekceważyłam fakt iż z cztery zbiory opowiadań z Poirotem leżą i czekają a jedną książkę muszę zamówić. Wyszarpnęłam z półki ową „Kurtynę” i z uczuciem przejmującego smutku i strachu powróciłam do Styles.
Tam gdzie wszystko się zaczęło…
"Tu mieszkał, kiedy po raz pierwszy przybył do naszego kraju" Początek i koniec - Styles |
Moja przygoda z Poirotem, na
dobre rozpoczęła się na początku 2012 roku, wtedy też wpadłam w nałóg gromadzenia
książek z Poirotem, allegro było bardzo pomocne, bo dopiero niedawno wznowiono
sporo książek, które do tej pory były dostępne tylko na wtórnym rynku. Nawiasem
mówiąc, tak zdobyłam „Kurtynę”. Mania i choroba Herkulesowa miała różne fazy,
były miesiące gdy czytałam jednym cięgiem prawie same książki Christie. Były
też takie, jak ostatnio, czyli posucha. Christie to klasyka, jej klasy będę
broniła własną piersią. Nie chciałam kończyć tej przygody. Mam zresztą
wrażenie, że teraz wrócę znowu do Poirota nim rozpocznę przeprawę z panną
Marple.
Co za cudowny czas, tyle pięknych
książek. Kilkakrotnie prosiliście mnie abym pokazała swoją Agatową kolekcję. W
tym wpisie, uczynię tym prośbą zadość. Jeszcze brakuje mi kilku książek, które
poznałam w wersji audio.
Ale przejdę do „Kurtyny”, chociaż
wierzcie mi, serce mi pęka, a w tym czasie w którym do Was piszę, mój Matecznik
myśli, jak za moimi plecami skontaktować się z moimi znajomymi prawnikami,
którzy napiszą wniosek o moje ubezwłasnowolnienie. Bo ja boleję… Straciłam
przyjaciela. Agata Christie w sposób mistrzowski pożegnała swojego Belga,
który, jeśli wierzyć przekazom, niemożebnie ją irytował. To, że „Kurtyna” nie
jest tak sławną powieścią, tłumaczę tym, że obecnie ciężko ją zdobyć, a siłą tej
powieści leży również w przywiązaniu czytelnika do Poirota. Byłam, jestem! Przywiązana
i od pierwszej strony dałam się porwać emocjom i atmosferze.
Znany nam z wcześniejszych
powieści przyjaciel Poirota – Hastings zostaje wezwany listownie przez
Nekrolog Poirota z New Yourk Times`a |
Oryginalna recenzja na BLOGU
"Morderstwo na plebanii" - Agata CHristie
Kiedy proboszcz St Mary Meade znalazł w swym gabinecie zwłoki pułkownika Protheroe, w miasteczku zawrzało od plotek. Kiedy zaś aż dwie osoby przyznały się jednocześnie do zastrzelenia pułkownika, prowadząca śledztwo policja zupełnie już nie wiedziała, co myśleć. Nawet panna Marple, miejscowy detektyw w spódnicy, miała aż siedmioro podejrzanych. Przedstawiła jednak w końcu właściwe rozwiązanie zagadki, wprawiając w zdumienie pastora i naczelnika policji oraz ratując życie pewnemu nieszczęśliwemu młodzieńcowi, którego tajemnicę również rozgryzła. Przed panną Marple bowiem, jak uznali pastorostwo, nic się nie ukryje. Ale w gruncie rzeczy jest przemiła...
Jadąc na urlop wiedziałam, że jeśli tylko pogoda dopisze oddam się kijaszkowaniu, które jakoś ostatnio poszło w odstawkę. Ponieważ też nie haftuję, to nie mam pretekstu do słuchania książek w wersji audio. Owszem sporo spacerowałam i jeździłam rowerem, ale nie sama, więc nie wypadało mi władować słuchawek na uszy. Pogoda mi dopisała(z wyjątkiem jednego dnia) i trochę pochodziłam, na wyjazd wzięłam dwa audiobooki, ale słuchałam tylko jednego. Niestety nie nagrałam całości i zakończenie powieści poznałam dopiero po powrocie. Ostatnio bowiem dokańczałam książkę w drodze z i do pracy.
Moim zdaniem powieści Christie są
doskonałe do słuchania… nie są długie, akcja nie jest bardzo dynamiczna, więc
nie da się zgubić. Można spokojnie słuchać i kontemplować naturę.
Tym razem sięgnęłam po pierwszą
powieść z serii o Pannie Marple. Słyszałąm sporo głosów sceptycznych o tej
serii, że jest nieporównywalnie słabsza niż te książki z Poirotem. Mimo
wszystko ciekawość zwyciężyła i w ten sposób inauguruję czytanie o przygodach
panny Marple.
W małej miejscowości, na plebanii
znaleziono zwłoki pułkownika Protheroe,
ów dżentelmen był znaczną postacią, ale bynajmniej, nie oznacza to iż cieszył
się ogólną sympatią. Przeciwnie, wydaje się, że nie lubił go nikt, a sporo osób
go nienawidziło. Sprawa wydaje się jasna, gdy ktoś do morderstwa się przyznaje,
później przyznaje się ktoś inny, później mamy jeszcze jedno wyznanie, a na jaw
wychodzą nowe sekrety i nieścisłości. Policja wpada w rozpacz, proboszcz chodzi
zafrasowany, ale pogody ducha nie traci stara panna, która wie wszystko o
wszystkich – panna Marple, która lubi zajmować się ogrodem(więc ciągle jest na
zewnątrz) i pasjami podgląda ptaki(stąd na jej szyi często dynda lornetka).
Sprawa nie zostałaby rozwiązana bez udziału starszej panny, to pewne.
czwartek, 11 września 2014
"Niewinne mścicielki" Karen Blixen
Anglia, rok 1840. Lucan jest ambitną, ale ubogą sierotą, pracującą jako
guwernantka. Gdy bogaty pracodawca składa jej uwłaczającą godności
panienki propozycję, Lucan ucieka. Odnajduje swą przyjaciółkę z lat
szkolnych, wychowywaną w luksusach Zosine. Okazuje się,że i druga z
dziewcząt zostaje opuszczona przez ojca, pozbawiona domu i majątku przez
wierzycieli. Młode kobiety postanawiają udać się do Londynu, by tam
szukać pracy. Traktują się jak siostry, Lucan wręcz czuje się
zobowiązana opiekować się naiwną i nieznającą życia Zosine. Trafiają
wreszcie do Francji, do domu pastora i jego żony, gdzie wiodą spokojny z
pozoru żywot wychowanek.
Powieść zaczyna się jak zwykłe romansidło, potem robi się dziwnie, a wreszcie-strasznie. Pobożny duchowny okazuje się kimś innym niż wskazywałby jego wygląd i zachowanie prostolinijnego, cichego staruszka.
Autorka zawarła w powieści wiele przemyśleń na temat wiary, religii, wręcz ortodoksji, a także na temat relacji damsko-męskich. W większości ujęła je w przydługie i nużące nieco monologi bohaterów. Aby przez nie przebrnąć rzeczywiście trzeba się mocno wczuć w realia XIX wiecznej Anglii, tak dalekie od dzisiejszych. Nie raz uwierały mnie poglądy bohaterów, zwłaszcza małżeństwa, które zaopiekowało się przyjaciółkami, jak choćby to, że mężczyzna jest jednostką nadrzędną nad kobietą i dziwna jest sytuacja, że wysłuchuje tego, co kobieta mówi! Do fabuły wprowadzonych jest kilka wątków pobocznych, nie mających zbyt dużego znaczenia, a jedynie rozwlekających akcję. Nie zabrakło i miłosnych westchnień obu dziewcząt, notabene do mężczyzny, który pojawił się w ich domu dosłownie na chwilę i wywołał uczucia czysto platoniczne.
Książka mnie nie zachwyciła, wręcz momentami męczyła. Jest specyficzna i nieco dziwna, momentami naiwna. Napisana jakby na siłę. Zupełnie inna niż "Pożegnanie z Afryką".
Notka ukazała się również na moim blogu.
Powieść zaczyna się jak zwykłe romansidło, potem robi się dziwnie, a wreszcie-strasznie. Pobożny duchowny okazuje się kimś innym niż wskazywałby jego wygląd i zachowanie prostolinijnego, cichego staruszka.
Autorka zawarła w powieści wiele przemyśleń na temat wiary, religii, wręcz ortodoksji, a także na temat relacji damsko-męskich. W większości ujęła je w przydługie i nużące nieco monologi bohaterów. Aby przez nie przebrnąć rzeczywiście trzeba się mocno wczuć w realia XIX wiecznej Anglii, tak dalekie od dzisiejszych. Nie raz uwierały mnie poglądy bohaterów, zwłaszcza małżeństwa, które zaopiekowało się przyjaciółkami, jak choćby to, że mężczyzna jest jednostką nadrzędną nad kobietą i dziwna jest sytuacja, że wysłuchuje tego, co kobieta mówi! Do fabuły wprowadzonych jest kilka wątków pobocznych, nie mających zbyt dużego znaczenia, a jedynie rozwlekających akcję. Nie zabrakło i miłosnych westchnień obu dziewcząt, notabene do mężczyzny, który pojawił się w ich domu dosłownie na chwilę i wywołał uczucia czysto platoniczne.
Książka mnie nie zachwyciła, wręcz momentami męczyła. Jest specyficzna i nieco dziwna, momentami naiwna. Napisana jakby na siłę. Zupełnie inna niż "Pożegnanie z Afryką".
Notka ukazała się również na moim blogu.
Morituri - J .I. Kraszewski
"Morituri" to kolejna JIK-owa satyra na upadek arystokracji. Biorąc pod uwagę, iż tytuł oznacza "idący na śmierć", zaczynam podejrzewać autora o ciągoty kryptomarksistowskie:). Także jeśli chodzi o treść autor nie żałował sobie elementów dydaktyczno-agitacyjnych. Książęca rodzina Brańskich musi z własnej winy nie tylko zubożeć, ale i stanąć na krawędzi biologicznej eksterminacji. Chyba jednak wady arystokracji nie mogły być az tak ciężkie, a wychowanie młodzieży aż tak niepraktyczne, jak to nam przedstawia nasz mistrz pióra, gdyż większość wialkich rodów jakoś nie wygasła, mimo skrajnie niesprzyjających warunków, choćby na wczesnych etapach wprowadzania komunizmu w PL. Co więcej - radzą sobie z reguły nieźle a jak bida przyciśnie, to nie wzdragają się przed ręką nuworyszy z kręgów biznesowych. Pecunia non olet.
Wracając do książki - mam wrażenie, że przez swoja konsekwencję w kamieniowaniu arystokracji, JIK zarżnął zupełnie nieźle zapowiadającą się obyczajówkę. Szkoda. W tej sytuacji polecić mogę chyba tylko tym, których denerwują lansujący się po kolorówkach "księżna" Dominika Lubomirska z Kulczyków i "książę" Michał Czartoryski z Niemczyckich (ach, przecież faceci raczej nie zmieniają nazwisk, przynajmniej na razie).
A teraz garść cytatów czytelniczych, zdecydowanie nie dla miłośników akcji Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka i pokrewnych.
"Czytał książę Robert wiele, ale czytanie było dla niego rodzajem rozrywki raczej, niż nauką poważną. Czytal bez wyboru, zmieniając treść, szukając kontrastów, biorąc i rzucając dzieła najróżniejsze, choć bez książki wytrwać nei mógł i nie umiał. Rzekłbyś, że się nią jak opium tylko upajał, aby o życiu i ciężarach jego zapomnieć." [1]
" Ale cóż się stało? Co tak pilnego? Zmiłuj się - zakrzyknął z łoża Gozdowski. - Budzisz mnie, gdym dopiero od godziny usnął. (...) wziąłem do ręki nową powieść pani Sand (...) i zaczytałem sie do rana.
A po co czytasz powieści? Po co? - rozśmiał się Zenon - będąc plenipotentem i mając o ósmej rano pokój pełen ekonomów(...). [2]
[1] Morituri, J.I. Kraszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1986, s. 51
[2]tamże, s. 47
Zdjęcie: lubimyczytac.pl
środa, 10 września 2014
Ogniem i mieczem - pierwsza z trzech powieści historycznych napisanych ku pokrzepieniu serc przez Henryka Sienkiewicza w latach 1884-1888. Akcja powieści rozgrywa się w latach 1648-1651 w okresie powstania Chmielnickiego na Ukrainie. Pozostałe części Trylogii to Potop i Pan Wołodyjowski. Powieść była pierwotnie wydana w odcinkach w latach 1883 - 1884 w warszawskim dzienniku Słowo i, z minimalnym opóźnieniem w stosunku do Słowa, także w dzienniku krakowskim Czas. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w 1884 w Warszawie. Wydanie książkowe miało inne zakończenie powieści aniżeli wersja wydrukowana w czasopismach. Część rękopisu powieści przechowywana jest w Ossolineum we Wrocławiu. Autor mija się chwilami z historyczną prawdą, co nie ujmuje dziełu wartości literackich. Sienkiewicz tworzył swoją powieść, aby podnieść na duchu żyjących pod zaborami Polaków
W sobotę, przypadkiem usłyszałam
o akcji „Czytamy Trylogię”, a że dzień wcześniej Asieńka pisała mi, że choroba
ją zmogła i czyta „Ogniem i mieczem”, przeto porzuciłam zamiar, aby zabrać się
za mój ukochany, trzeci tom Trylogii ku pokrzepieniu serc pisanej i pomyślałam,
że oto świetny pretekst do powtórzenia sobie „Ogniem i mieczem”. Do „Potopu”
nikt mnie nie namówi, czytałam TO już ze cztery razy i – dla Boga Panie
Wołodyjowski – nie namówicie mnie.
Pomysł czytania „Ogniem i
mieczem” zaowocował. Oto otwierając tom drugi znalazłam kartkę z kalendarza…
135 dni przed moim narodzeniem. Matecznik czytała Trylogię, przepytywana
przyznała się jeszcze do „Nocy i dni”, to wiele wyjaśnia, moje literackie gusta
i aberracje. Znalezienie tej kartki było
miłym przeżyciem…. Polecam popytać Mamy co czytały, nosząc Was pod sercem…
fajnych rzeczy można się dowiedzieć.
Ad rem, jednakże… Akcja pierwszej
części Trylogii rozpoczyna się w dziwnym roku 1648. Pierwsze zdanie tej książki
weszło do kanonu. Pewnie często słyszycie… jest też jednym z lepszych
książkowych początków. Wprowadza klimat, intryguje. Cudo. Sienkiewicz ma to do
siebie, że pisze tak, iż czytając przenosimy się w czasie, ja oprócz wędrówki
do czasu buntu Chmielnickiego cofnęłam się do chwili, gdy pierwszy raz „Ogniem
i mieczem” czytałam, a było to dawno. Bardzo dawno temu…
Całość dostępna TUTAJ
wtorek, 9 września 2014
Henryk Sienkiewicz - Bez dogmatu
Wyjątkowo wkurzający główny bohater, ma się ochotę go kopnąć (wiadomo w
co) i patrzeć, czy daleko poleci. Sienkiewicz przeniósł mnie w czasy
sprzed 10-15 lat, kiedy to z koleżankami roztrząsałyśmy kolejne ciężkie
przypadki związkofobów i innych facetów nieadekwatnych. Jak się okazuje -
nic nowego pod słońcem, a kryzys męskości nie jest wcale wymysłem XXI
wieku. Książka zdecydowanie do odkurzenia i odkrycia na nowo.
niedziela, 7 września 2014
Cztery lata minęły :)
Jakże się niezmiernie cieszę, że mogę powtórzyć swoje słowa z ubiegłego roku -" wbrew moim obawom wyzwanie pięknie się
rozwija i wciąż mamy zgłoszenia od nowych osób, które chcą do niego
dołączyć :) Nie jest więc tak źle z tym czytaniem klasyki w dzisiejszych
czasach pędu i pośpiechu."
Dla przypomnienia - oficjalny start miał miejsce 28 sierpnia 2010 r. Pierwszą recenzję - "Do latarni morskiej"" V. Woolf zamieściła Ultramaryna 5 września. Podsumowania obejmują wobec tego okres od 5 września jednego roku do 4 września roku następnego. I dlatego niestety, tym razem części recenzji Guciamal nie mogę wziąć pod uwagę. Nie wzięłam również pod uwagę dwóch recenzji, chociaż na blogu jej pozostawiam - "Czas honoru" Jarosława Sokoła i "Kamień na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego - może kiedyś klasyką będą, na razie jednak nie :)
W kolejnym roku w wyzwaniu udział wzięło 18 aktywnych uczestniczek pisząc recenzje 101 książek!
Najwięcej recenzji, bo aż 22 zamieściła Natanna, nowa uczestniczka! Bardzo Ci dziękuję, również za autorów, którzy do tej pory się tu nie pojawiali :)
Drugie miejsce na podium ponownie zajęła Izabell (14 recenzji w tym roku, w sumie 32), a trzecia lokata należy do Guciamal (11 recenzji w tym, w sumie 103!). Wynik łączny sprawia, że Guciamal wciąż zachowuje tytuł Królowej Klasyki (ciekawe, czy ktoś jej zagrozi?), a dodatkowo w ramach rekompensaty (patrz wyżej) chciałabym wyróżnić jedną z jej recenzji, bo to chyba najciekawsza i najbardziej dopracowana recenzja - zapraszam do lektury "Król Ryszard III" William Szekspira.
Tuż za podium z bardzo dużą liczbą (identyczną zresztą) 8 recenzji znalazły się Kassandra (nowa uczestniczka) oraz Iza z Filetów z Izydora (w sumie 61!). Kolejna jest również nowa uczestniczka Ema Pisula - 7. Po 6 recenzji mają na koncie Paideia (12) i Aleksandra (16). Dalej mamy Minerwę z 4 recenzjami (w sumie 14), z 3 - Kasiek (12) i Niepiśmienną (nową uczestniczkę), a z 2 - Lilybeth (pierwsze recenzje). Honorowo po 1 recenzji napisały - Maioofka, Mariola S., Anek7, Urszula Dobrzańska, Joanna Kulik i ja.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję, szczególnie nowym uczestniczkom, które były bardzo aktywne! i proszę o więcej!
A same recenzje? Jak wspomniałam wyżej napisałyśmy ich w tym roku 100 o 101 książkach (jedna recenzja była "podwójna"), co daje po czterech latach 487!. W sumie dotyczyły one 65 autorów. Nastąpiły zmiany na podium najpopularniejszych! - na pierwszym miejscu w tym roku była Lucy Maud Montgomery (6 recenzji), drugi Aleksander Dumas ojciec (5), a ostatnie medalowe miejsce należy do Marii Rodziewiczówny. Dalej wymienię jeszcze tylko tych, którzy mieli po 3 recenzje - Arthur Conan Doyle, Erich Maria Remarque, Anne Bronte i Władysław Reymont. Zaskakujące, prawda?
Na koniec statystyki (dla całego okresu istnienia) - wyświetlono 'nas' ponad 335 000 razy (to oznacza, że ten rok potroił poprzedni wynik!). Stroną (poza Google oczywiście), z której mamy najwięcej wejść, nadal jest blog Lektury wiejskiej nauczycielki - dzięki Anek7 :)
Pięć najpopularniejszych recenzji (też z całego okresu) to:
1. Agnes Grey A. Bronte - autor Motherless - 87741 wyświetleń - tylko właśnie odkryłam problem niewielki - nie pamiętam tego nicku, a z recenzji link prowadzi do bloga 'kawa-koc-książki, który ... jest zamknięty - szkoda!
2. Kobieta trzydziestoletnia H. Balzac - autor Guciamal - 59874 wyświetlenia (czwarty! raz w zestawieniu - poprzednio miejsce 1)
3. Portret Doriana Graya O. Wilde - autor Aleksandra - 2072 wyświetlenia (po raz drugi w zestawieniu, poprzednio miejsce 2)
4. Dewajtis Maria Rodziewiczówna - autor Alicja2010 - 974 wyświetlenia (po raz drugi, porzednio to samo miejsce)
5. Śpiewacy Iwan Turgieniew- autor Paideia - 957 wyświetleń (po raz pierwszy w zestawieniu)
Jak oceniacie wyniki? Jakie macie wnioski, postanowienia, pomysły?
Bardzo, bardzo dziękuję Wam za ten kolejny wspaniały rok inspirujących i zachęcających do czytania wpisów! I oczywiście mam nadzieję i apetyt na więcej!
Na koniec WAŻNA INFORMACJA!
Przeczytajcie proszę mój post "Uwagi organizacyjne" i odpowiedzcie na zadane tam pytanie :)
Dla przypomnienia - oficjalny start miał miejsce 28 sierpnia 2010 r. Pierwszą recenzję - "Do latarni morskiej"" V. Woolf zamieściła Ultramaryna 5 września. Podsumowania obejmują wobec tego okres od 5 września jednego roku do 4 września roku następnego. I dlatego niestety, tym razem części recenzji Guciamal nie mogę wziąć pod uwagę. Nie wzięłam również pod uwagę dwóch recenzji, chociaż na blogu jej pozostawiam - "Czas honoru" Jarosława Sokoła i "Kamień na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego - może kiedyś klasyką będą, na razie jednak nie :)
W kolejnym roku w wyzwaniu udział wzięło 18 aktywnych uczestniczek pisząc recenzje 101 książek!
Najwięcej recenzji, bo aż 22 zamieściła Natanna, nowa uczestniczka! Bardzo Ci dziękuję, również za autorów, którzy do tej pory się tu nie pojawiali :)
Drugie miejsce na podium ponownie zajęła Izabell (14 recenzji w tym roku, w sumie 32), a trzecia lokata należy do Guciamal (11 recenzji w tym, w sumie 103!). Wynik łączny sprawia, że Guciamal wciąż zachowuje tytuł Królowej Klasyki (ciekawe, czy ktoś jej zagrozi?), a dodatkowo w ramach rekompensaty (patrz wyżej) chciałabym wyróżnić jedną z jej recenzji, bo to chyba najciekawsza i najbardziej dopracowana recenzja - zapraszam do lektury "Król Ryszard III" William Szekspira.
Tuż za podium z bardzo dużą liczbą (identyczną zresztą) 8 recenzji znalazły się Kassandra (nowa uczestniczka) oraz Iza z Filetów z Izydora (w sumie 61!). Kolejna jest również nowa uczestniczka Ema Pisula - 7. Po 6 recenzji mają na koncie Paideia (12) i Aleksandra (16). Dalej mamy Minerwę z 4 recenzjami (w sumie 14), z 3 - Kasiek (12) i Niepiśmienną (nową uczestniczkę), a z 2 - Lilybeth (pierwsze recenzje). Honorowo po 1 recenzji napisały - Maioofka, Mariola S., Anek7, Urszula Dobrzańska, Joanna Kulik i ja.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję, szczególnie nowym uczestniczkom, które były bardzo aktywne! i proszę o więcej!
A same recenzje? Jak wspomniałam wyżej napisałyśmy ich w tym roku 100 o 101 książkach (jedna recenzja była "podwójna"), co daje po czterech latach 487!. W sumie dotyczyły one 65 autorów. Nastąpiły zmiany na podium najpopularniejszych! - na pierwszym miejscu w tym roku była Lucy Maud Montgomery (6 recenzji), drugi Aleksander Dumas ojciec (5), a ostatnie medalowe miejsce należy do Marii Rodziewiczówny. Dalej wymienię jeszcze tylko tych, którzy mieli po 3 recenzje - Arthur Conan Doyle, Erich Maria Remarque, Anne Bronte i Władysław Reymont. Zaskakujące, prawda?
Na koniec statystyki (dla całego okresu istnienia) - wyświetlono 'nas' ponad 335 000 razy (to oznacza, że ten rok potroił poprzedni wynik!). Stroną (poza Google oczywiście), z której mamy najwięcej wejść, nadal jest blog Lektury wiejskiej nauczycielki - dzięki Anek7 :)
Pięć najpopularniejszych recenzji (też z całego okresu) to:
1. Agnes Grey A. Bronte - autor Motherless - 87741 wyświetleń - tylko właśnie odkryłam problem niewielki - nie pamiętam tego nicku, a z recenzji link prowadzi do bloga 'kawa-koc-książki, który ... jest zamknięty - szkoda!
2. Kobieta trzydziestoletnia H. Balzac - autor Guciamal - 59874 wyświetlenia (czwarty! raz w zestawieniu - poprzednio miejsce 1)
3. Portret Doriana Graya O. Wilde - autor Aleksandra - 2072 wyświetlenia (po raz drugi w zestawieniu, poprzednio miejsce 2)
4. Dewajtis Maria Rodziewiczówna - autor Alicja2010 - 974 wyświetlenia (po raz drugi, porzednio to samo miejsce)
5. Śpiewacy Iwan Turgieniew- autor Paideia - 957 wyświetleń (po raz pierwszy w zestawieniu)
Jak oceniacie wyniki? Jakie macie wnioski, postanowienia, pomysły?
Bardzo, bardzo dziękuję Wam za ten kolejny wspaniały rok inspirujących i zachęcających do czytania wpisów! I oczywiście mam nadzieję i apetyt na więcej!
Na koniec WAŻNA INFORMACJA!
Przeczytajcie proszę mój post "Uwagi organizacyjne" i odpowiedzcie na zadane tam pytanie :)
sobota, 6 września 2014
Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom III (lata 1945-50)
W Dzienniki Dąbrowskiej
wsiąkłam już na dobre. Skończywszy tom IV zakupiłam całość i myślę, że
będzie to jedna z tych lektur, do których będę powracać. Dzienniki
z pierwszych lat powojennych zawierają wiele ciekawostek, w tym opis
realiów społeczno-politycznych. Dla pisarki sporym rozczarowaniem jest
fakt wypaczenia idei, w którą wierzyła. Jak już wspominałam Maria
Dąbrowska była osobą o lewicowych poglądach (przed wojną mocno
zaangażowaną w działalność spółdzielczą). Po wojnie nie potrafi
zaakceptować otaczającej jej rzeczywistości a jednocześnie nie ma siły,
aby się tej rzeczywistości zdecydowanie przeciwstawić. Za swoje
przyjmuje motto cytowane z Dzienników Goncourtów „przepisuję
słowa Gautiera z powodu procesu Flauberta o „Madame Bovary”. Dla sum
bardzo skromnych, które muszę zarabiać, gdyż inaczej umarłbym z głodu,
mówię tylko pół czy ćwierć tego, co myślę - a i to jeszcze ryzykuję, że
za każde zdanie będą mnie ciągać przed trybunały (08.10.45
r.). Jest w tym trochę przesady, bowiem jak sama później wspomina nigdy
nie należała do osób, którym brakowało pieniędzy. A jednak nie mogła
pisać tego co chciała.
Nawet na listy interesantów odpowiadam chętniej, niż podejmuję twórczość, której nie mogę w pełni swobody rozwinąć. Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach… Możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny? Każdy rząd musi starać się o zaufanie narodu. Tym bardziej rząd, co przychodzi drogą niemoralną, jak to bywa po wojnach i w czasie przewrotów. Ale takie postępowanie nie jest w stanie podnieść zaufania do rządu i nawet ci, co je mieli albo go nabrali- tracą je. Dziś przesłano nam zaproszenie na zebranie przedwyborcze naszego domu. Napisano na nim „obecność obowiązkowa”. Jeśli nawet taki człowiek jak ja czuje mimowolne zastraszenie czytając to - cóż dopiero mówić o zwykłym, szarym człowieku, zależnym, bojącym się stracić posadę, mieszkanie, kartki, bojącym się wiecznie prześladowań policji. (12.01.47 r.)
Pisze o kłamliwym przemówieniu Bieruta do dziennikarzy cudzoziemskich, o zniesieniu święta 3 Maja, o wrzeniu w masach robotniczych, o absurdzie współzawodnictwa pracy, wyśrubowanych normach, barku kultury władzy i chamstwie urzędników, o skierowaniu pisarzy na obserwacje do fabryk, aby włączyli się w propagandowy nurt polityki rządu. Niejednokrotnie opisuje nieprzyjemne wizyty w Urzędzie Skarbowym.
Często myślę o tak straszliwym zbezczeszczeniu słowa-że aż jest żenujące używać go do celów artystycznych. Konieczne byłoby jakieś poświęcenie sakralne słowa, jak poświęca się nowo zbudowany kościół. Wtedy byłoby może znów przydatne do użytku ludzkiego. Wieczorem, kiedy jedliśmy kolację, przyszła dr Hanka z wiadomością, że aresztowana została pani Krzeczkowska, kobieta przeszło sześćdziesięcioletnia, złamana i chora, mąż, znany socjalista, profesor WSH, umarł po wyjściu z Pawiaka za Niemców; syn zginął w Powstaniu Warszawskim. Według najlepszej wiedzy i wiary tych, co ją znają, nie miała nic do czynienia z konspiracją… Czy na Boga te sześć milionów zamordowanych Polaków nie jest dosyć, czy mamy utonąć we krwi tej reszty, co pozostała? Czy w nikim z tych ludzi nie ozwie się nigdy sumienie? Jakże straszliwy jest los mojej nieszczęsnej Ojczyzny…. Biedna pani Hanka, która z takim zachwytem przyjęła obecną postać polskiej rzeczywistości, bije głową w mur z powodu p. Tadeusza i pani Krzeczkowskiej. (…) Kontroluję siebie, czy nie myślę tylko kategoriami małego przeznaczonego na zagładę środowiska intelektualistów. Lecz nie, nie jestem osobiście zainteresowana, aby krytykować. Mnie jest dobrze - i ja jestem jeszcze wielką konformistką w porównaniu z masami robotniczo-chłopskimi. (17.06.47 r.)
Od wojny mijają dwa lata, a Dąbrowska, mimo niezłych warunków materialnych nadal nie może pisać.
Patrzę na moje mieszkanie takie miłe, takie ocalone. Na moją niemożność pracy, na niezłe (a nigdy mi wcale więcej nie było potrzeba, jak niezłych) warunki materialne- na wszystko, co niegdyś było źródłem radości, i widzę, jak to wszystko nic nie znaczy, gdy nie jest dodatkiem do powszechnej radości, do powszechnego szczęścia. Nie bezpośredni przymus i gwałt nad duszą pisarza, bo tego jeszcze nie ma, paraliżuje twórczość, ale ta atmosfera czyhania, czatowania na pisarza i na jego dzieło, ta atmosfera złych możliwości, natrętnego wrzasku, jest powietrzem, które dusi, zatruwa, zabija. I ta niemożność mówienia prawdy, całej swojej wewnętrznej prawdy, którą pisarz i tak sam ogranicza, by nie oślepiała. Dawniejsze prześladowania (persecutions) karały za prawdę wypowiedzianą - dziś nie dopuszcza się nawet do jej wyszeptania. (28.12.47 r.)
Sporo tu refleksji na temat sytuacji politycznej nie tylko w Polsce, ale i Europie.
W gruncie rzeczy Zachód, i to w szczególności Francja, nie może nam przebaczyć, że musiał „mourir pour Dantzig” Prawdziwą chęcią, jedynym i prawdziwym obliczem zachodu było zniszczenie Rosji Sowieckiej. Jeśliby to się udało za cenę zagłady Polski, czy też jej okrojenia na rzecz Niemiec- zgodziliby się na to bez wahania. […] Oni chcieli zawsze, chcą nadal i będą chcieli żeby Rosję pobiły Niemcy, chcieli i chcą nadal, żeby im za to zapłacić Polską. W roku 1939 istotne pragnienie Zachodu było, aby Polska oddała Niemcom Gdańsk i „korytarz” i żeby Niemcy ruszyły na Rosję. Do ich dostatecznym wykrwawieniu się i uszczupleniu potencjału gospodarczego Zachód ruszyłby w sukurs, by podzielić się rosyjskim łupem. Kiedy się stało inaczej, kiedy trzeba było wspomagać Rosję przeciwko Niemcom-Zachód ze złą radością zapłacił za nadmierne wykorzystanie pomocy rosyjskiej[…]. (14.11.48 r.). Jakże przerażająco brzmią te słowa dzisiaj...
A jednak, mimo wszystko, odnoszę wrażenie, że chciała wierzyć, że ta nowa Polska ma przed sobą przyszłość, że nie system jest zły, a jedynie ludzie, którzy popełniają nadużycia i go wypaczają. Dziwi mnie, że przed wojną nienawidzono Polski, że reakcyjna i feudalna. Teraz jej nienawidzą, że postępowa, rewolucyjna i socjalistyczna. (14.11.48). Szczególnie dziwi ta postępowość powojennej Polski.
Dzienniki zawierają krytyczne spojrzenie na emigrację, która niczego dobrego dla kraju nie zrobiła. Po krytyce intelektualistów, którzy nie zadbali nawet o rozpowszechnienie najlepszych dzieł polskiej kultury przychodzi krytyka przeciwników powojennej Polski.
Czy wreszcie przeciwstawili tutejszej- jakąś koncepcję polityczną, która by tam kazała się szanować, coś zaważyła, stała się bodaj przedmiotem światowej dyskusji? Jeśli tu nie można dyskutować o różnych poglądach na demokrację i wolność, tam można było jawnie głosić, jak oni pojmują Polskę demokratyczną i wolną. Nic, nic i nic. Jest to rzeczywiście najzupełniej pusta intelektualnie i moralnie ze wszystkich naszych emigracji. (20.11.48 r.)
Przepisując Dziennik za rok 1936 trzynaście lat później dziwiła się, jak bardzo nie cierpiała ówczesnego stanu rzeczy, który teraz wydawał się mniej złym od obecnego.
Po powrocie do Warszawy po wojnie pisarka nadal mieszka na Polnej razem ze Stanisławem Stempowskim i Franią (pomocą domową. Osobie Frani poświęca sporo miejsca w Dziennikach). Ich mieszkanie jest miejscem licznych spotkań z przyjaciółmi i znajomymi. Anna Kowalska po śmierci jej męża jest częstym gościem w mieszkaniu na Polnej.
Życie codzienne pisarki upływa na pisaniu artykułów, szkiców, tłumaczeniu (przetłumaczyła Dzienniki Pepysa oraz Opowiadania Czechowa). Napisała sztukę teatralną „Stanisław i Bogumił”.
Sporo tu opisów wrażeń z wizyt w teatrze, kinie, koncertów, wystaw malarskich. Nie zabrakło też refleksji związanych z lekturą (czemu poświęcę osobny wpis). Poniżej dwa bardzo smakowite opisy. Pierwszy to opis jubileuszu Teatru Polskiego drugi polowania.
Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Jednocześnie zaczął napływać nowy Grande monde. Panie o pospolitych, brzydkich twarzach i wymyślnych koafiurach, ubrane w długie wieczorowe suknie, prawie wyłącznie czarne i przeważnie źle uszyte. Piękną suknię miała tylko Cela Nalepińska. Gdy ją pochwaliłam, szepnęła mi na ucho, że to paryska suknia Dalborowej, jeszcze z czasów „dyplomatycznych” jej męża, którą Cela na tę okazję od niej pożyczyła. (13.07.48 r.)
Po powitaniach dowiedziałam się, że w majątku jest tego dnia polowanie. Chłopi z pałkami- to nagonka (to nie zmieniło się od czasów pańszczyźnianych- chłopi naganiają zwierzynę, panowie strzelają) Zjechali wszyscy okoliczni dygnitarze z Grodziska, powiatu (Nowy Tomyśl), i Poznania. A więc: dyrektor poznańskiego oddziału Banku Rolnego, dyrektorzy głównych przemysłów państwowych, jakiś generał Gniatczyński, komendant Milicji, jakiś komendant UB etc…. Po polowaniu nagonka dostała wódki i kiełbasy, po kawale chleba i poszła do domu. Komitet folwarczny dostał obiad w osobnej stancji, panowie obiadowali w świetlicy. Zabito na ten cel świnię. Zajęcy padło 205, z czego 150 odstawiono do spółdzielni Jedność Łowiecka, 30 wziął Bank- po jednym każdy z dwunastu myśliwych, trzy dostał mój szwagier za zorganizowanie polowania. Specjalnie przywieziona kucharka gotowała im…. Chłopów było w nagonce z młodzieżą 120, zgonionych z dwu folwarków. Zresztą nie tak ściśle zgonionych, gdyż dostali swoją dniówkę i mówią „Nam to wszystko jedno, czy tu robić, czy tam”. Osobiście jednakowo mało zainteresowani są w wynikach czegokolwiek, przy czym jako kółka w maszynie się kręcą. Mówią też: Co się zmieniło? Przódzi my robili na dziedzica, tera na rząd czy na Bank. Dla nas się nie zmieniło. Jeszcze my woleli dziedzica. Ludzie nie lubią anonimatu. (8.01.49).
Nawet na listy interesantów odpowiadam chętniej, niż podejmuję twórczość, której nie mogę w pełni swobody rozwinąć. Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach… Możliwe, że taki system jak obecnie przyniesie Polsce istotne korzyści. Możliwe, że Polska nie ma dziś lepszej szansy, że nie ma w ogóle innej szansy istnienia. Bywają takie chwile w życiu narodów. Ale po co udawać, że system jest inny? Każdy rząd musi starać się o zaufanie narodu. Tym bardziej rząd, co przychodzi drogą niemoralną, jak to bywa po wojnach i w czasie przewrotów. Ale takie postępowanie nie jest w stanie podnieść zaufania do rządu i nawet ci, co je mieli albo go nabrali- tracą je. Dziś przesłano nam zaproszenie na zebranie przedwyborcze naszego domu. Napisano na nim „obecność obowiązkowa”. Jeśli nawet taki człowiek jak ja czuje mimowolne zastraszenie czytając to - cóż dopiero mówić o zwykłym, szarym człowieku, zależnym, bojącym się stracić posadę, mieszkanie, kartki, bojącym się wiecznie prześladowań policji. (12.01.47 r.)
Pisze o kłamliwym przemówieniu Bieruta do dziennikarzy cudzoziemskich, o zniesieniu święta 3 Maja, o wrzeniu w masach robotniczych, o absurdzie współzawodnictwa pracy, wyśrubowanych normach, barku kultury władzy i chamstwie urzędników, o skierowaniu pisarzy na obserwacje do fabryk, aby włączyli się w propagandowy nurt polityki rządu. Niejednokrotnie opisuje nieprzyjemne wizyty w Urzędzie Skarbowym.
Często myślę o tak straszliwym zbezczeszczeniu słowa-że aż jest żenujące używać go do celów artystycznych. Konieczne byłoby jakieś poświęcenie sakralne słowa, jak poświęca się nowo zbudowany kościół. Wtedy byłoby może znów przydatne do użytku ludzkiego. Wieczorem, kiedy jedliśmy kolację, przyszła dr Hanka z wiadomością, że aresztowana została pani Krzeczkowska, kobieta przeszło sześćdziesięcioletnia, złamana i chora, mąż, znany socjalista, profesor WSH, umarł po wyjściu z Pawiaka za Niemców; syn zginął w Powstaniu Warszawskim. Według najlepszej wiedzy i wiary tych, co ją znają, nie miała nic do czynienia z konspiracją… Czy na Boga te sześć milionów zamordowanych Polaków nie jest dosyć, czy mamy utonąć we krwi tej reszty, co pozostała? Czy w nikim z tych ludzi nie ozwie się nigdy sumienie? Jakże straszliwy jest los mojej nieszczęsnej Ojczyzny…. Biedna pani Hanka, która z takim zachwytem przyjęła obecną postać polskiej rzeczywistości, bije głową w mur z powodu p. Tadeusza i pani Krzeczkowskiej. (…) Kontroluję siebie, czy nie myślę tylko kategoriami małego przeznaczonego na zagładę środowiska intelektualistów. Lecz nie, nie jestem osobiście zainteresowana, aby krytykować. Mnie jest dobrze - i ja jestem jeszcze wielką konformistką w porównaniu z masami robotniczo-chłopskimi. (17.06.47 r.)
Od wojny mijają dwa lata, a Dąbrowska, mimo niezłych warunków materialnych nadal nie może pisać.
Patrzę na moje mieszkanie takie miłe, takie ocalone. Na moją niemożność pracy, na niezłe (a nigdy mi wcale więcej nie było potrzeba, jak niezłych) warunki materialne- na wszystko, co niegdyś było źródłem radości, i widzę, jak to wszystko nic nie znaczy, gdy nie jest dodatkiem do powszechnej radości, do powszechnego szczęścia. Nie bezpośredni przymus i gwałt nad duszą pisarza, bo tego jeszcze nie ma, paraliżuje twórczość, ale ta atmosfera czyhania, czatowania na pisarza i na jego dzieło, ta atmosfera złych możliwości, natrętnego wrzasku, jest powietrzem, które dusi, zatruwa, zabija. I ta niemożność mówienia prawdy, całej swojej wewnętrznej prawdy, którą pisarz i tak sam ogranicza, by nie oślepiała. Dawniejsze prześladowania (persecutions) karały za prawdę wypowiedzianą - dziś nie dopuszcza się nawet do jej wyszeptania. (28.12.47 r.)
Sporo tu refleksji na temat sytuacji politycznej nie tylko w Polsce, ale i Europie.
W gruncie rzeczy Zachód, i to w szczególności Francja, nie może nam przebaczyć, że musiał „mourir pour Dantzig” Prawdziwą chęcią, jedynym i prawdziwym obliczem zachodu było zniszczenie Rosji Sowieckiej. Jeśliby to się udało za cenę zagłady Polski, czy też jej okrojenia na rzecz Niemiec- zgodziliby się na to bez wahania. […] Oni chcieli zawsze, chcą nadal i będą chcieli żeby Rosję pobiły Niemcy, chcieli i chcą nadal, żeby im za to zapłacić Polską. W roku 1939 istotne pragnienie Zachodu było, aby Polska oddała Niemcom Gdańsk i „korytarz” i żeby Niemcy ruszyły na Rosję. Do ich dostatecznym wykrwawieniu się i uszczupleniu potencjału gospodarczego Zachód ruszyłby w sukurs, by podzielić się rosyjskim łupem. Kiedy się stało inaczej, kiedy trzeba było wspomagać Rosję przeciwko Niemcom-Zachód ze złą radością zapłacił za nadmierne wykorzystanie pomocy rosyjskiej[…]. (14.11.48 r.). Jakże przerażająco brzmią te słowa dzisiaj...
A jednak, mimo wszystko, odnoszę wrażenie, że chciała wierzyć, że ta nowa Polska ma przed sobą przyszłość, że nie system jest zły, a jedynie ludzie, którzy popełniają nadużycia i go wypaczają. Dziwi mnie, że przed wojną nienawidzono Polski, że reakcyjna i feudalna. Teraz jej nienawidzą, że postępowa, rewolucyjna i socjalistyczna. (14.11.48). Szczególnie dziwi ta postępowość powojennej Polski.
Dzienniki zawierają krytyczne spojrzenie na emigrację, która niczego dobrego dla kraju nie zrobiła. Po krytyce intelektualistów, którzy nie zadbali nawet o rozpowszechnienie najlepszych dzieł polskiej kultury przychodzi krytyka przeciwników powojennej Polski.
Czy wreszcie przeciwstawili tutejszej- jakąś koncepcję polityczną, która by tam kazała się szanować, coś zaważyła, stała się bodaj przedmiotem światowej dyskusji? Jeśli tu nie można dyskutować o różnych poglądach na demokrację i wolność, tam można było jawnie głosić, jak oni pojmują Polskę demokratyczną i wolną. Nic, nic i nic. Jest to rzeczywiście najzupełniej pusta intelektualnie i moralnie ze wszystkich naszych emigracji. (20.11.48 r.)
Przepisując Dziennik za rok 1936 trzynaście lat później dziwiła się, jak bardzo nie cierpiała ówczesnego stanu rzeczy, który teraz wydawał się mniej złym od obecnego.
Po powrocie do Warszawy po wojnie pisarka nadal mieszka na Polnej razem ze Stanisławem Stempowskim i Franią (pomocą domową. Osobie Frani poświęca sporo miejsca w Dziennikach). Ich mieszkanie jest miejscem licznych spotkań z przyjaciółmi i znajomymi. Anna Kowalska po śmierci jej męża jest częstym gościem w mieszkaniu na Polnej.
Życie codzienne pisarki upływa na pisaniu artykułów, szkiców, tłumaczeniu (przetłumaczyła Dzienniki Pepysa oraz Opowiadania Czechowa). Napisała sztukę teatralną „Stanisław i Bogumił”.
Sporo tu opisów wrażeń z wizyt w teatrze, kinie, koncertów, wystaw malarskich. Nie zabrakło też refleksji związanych z lekturą (czemu poświęcę osobny wpis). Poniżej dwa bardzo smakowite opisy. Pierwszy to opis jubileuszu Teatru Polskiego drugi polowania.
Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Jednocześnie zaczął napływać nowy Grande monde. Panie o pospolitych, brzydkich twarzach i wymyślnych koafiurach, ubrane w długie wieczorowe suknie, prawie wyłącznie czarne i przeważnie źle uszyte. Piękną suknię miała tylko Cela Nalepińska. Gdy ją pochwaliłam, szepnęła mi na ucho, że to paryska suknia Dalborowej, jeszcze z czasów „dyplomatycznych” jej męża, którą Cela na tę okazję od niej pożyczyła. (13.07.48 r.)
Po powitaniach dowiedziałam się, że w majątku jest tego dnia polowanie. Chłopi z pałkami- to nagonka (to nie zmieniło się od czasów pańszczyźnianych- chłopi naganiają zwierzynę, panowie strzelają) Zjechali wszyscy okoliczni dygnitarze z Grodziska, powiatu (Nowy Tomyśl), i Poznania. A więc: dyrektor poznańskiego oddziału Banku Rolnego, dyrektorzy głównych przemysłów państwowych, jakiś generał Gniatczyński, komendant Milicji, jakiś komendant UB etc…. Po polowaniu nagonka dostała wódki i kiełbasy, po kawale chleba i poszła do domu. Komitet folwarczny dostał obiad w osobnej stancji, panowie obiadowali w świetlicy. Zabito na ten cel świnię. Zajęcy padło 205, z czego 150 odstawiono do spółdzielni Jedność Łowiecka, 30 wziął Bank- po jednym każdy z dwunastu myśliwych, trzy dostał mój szwagier za zorganizowanie polowania. Specjalnie przywieziona kucharka gotowała im…. Chłopów było w nagonce z młodzieżą 120, zgonionych z dwu folwarków. Zresztą nie tak ściśle zgonionych, gdyż dostali swoją dniówkę i mówią „Nam to wszystko jedno, czy tu robić, czy tam”. Osobiście jednakowo mało zainteresowani są w wynikach czegokolwiek, przy czym jako kółka w maszynie się kręcą. Mówią też: Co się zmieniło? Przódzi my robili na dziedzica, tera na rząd czy na Bank. Dla nas się nie zmieniło. Jeszcze my woleli dziedzica. Ludzie nie lubią anonimatu. (8.01.49).
Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom II (lata 1933-45)
Ostanie lata przed drugą ze światowych wojen w Dziennikach
Dąbrowskiej zbiegają się z trudnym dla niej okresem. Coraz to więcej
bliskich osób odchodzi, Pani Maria czuje się opuszczona, po ukończeniu Nocy i dni
następuje zastój w pisaniu, sama autorka popada w zniechęcenie i pewien
rodzaj apatii. Nadal czynnie uczestniczy w życiu kulturalnym; dużą
radość sprawia jej muzyka; opisy koncertów, w których uczestniczy są
niezwykle emocjonujące i porywające. Chciałabym umieć tak pięknie pisać o
muzyce, jak ona. Zresztą nie tylko o muzyce. Często chodzi do teatru, a
opisy przedstawień i ich krótkie oceny mogą stanowić nie lada gratkę
dla wielbicieli teatru. Pisarka odkrywa też kino i możliwości, jakie
daje ten rodzaj sztuki, a które mogą sprawić, że stanie się kiedyś on
zagrożeniem dla teatru, jako bardziej atrakcyjny (widowiskowy). W
trzecim tomie Dzienników okaże się jednak, iż film, jako nowy rodzaj sztuki zawiódł oczekiwania Dąbrowskiej.
Wynotowałam sobie jedną z opinii na temat spektaklu, który pisarkę rozczarował.
Klub
Kawalerów - bilety bardzo drogie. Zawód na całej linii. Wskrzeszenie
tej bujdy, w której ani jedno słowo nie jest na poziomie nie to już
sztuki, ale przyzwoitości artystycznej - to dowód zupełnego upadku
smaku, zupełnej aberacji duchowej. A tak to cała „elita” chwaliła! (…) I
publiczność się tym zachwyca, po prostu szaleje ze śmiechu i oklasków. (18.09.34)
Jakże ostatnio często mogłabym posłużyć się tymi słowy. Tu
mała dygresja. We wrześniu tego roku zostanie oddany do użytku w
Gdańsku Teatr Szekspirowski, z którym wiążę duże nadzieje na powrót
prawdziwego (klasycznego) teatru.
Pani
Maria sporo publikuje, uczestniczy w odczytach i spotkaniach z
czytelnikami. Dąbrowska daje się poznać, jako osoba o poglądach
lewicowych, popiera ruch spółdzielczy, często uczestniczy w spotkaniach
spółdzielców.
Jak przystało na pisarkę sporo czyta, a wrażenia choćby pobieżne ze swoich lektur notuje w Dzienniku.
Ponieważ planuję kolejny wpis z cyklu co czytali znani, pominę tutaj
rozpisywanie się na temat lektur Dąbrowskiej w tym czasie.
W latach 1914-1933 (będących tłem wydarzeń opisywanych w pierwszym tomie Dzienników)
pisarka podróżowała głównie po kraju. W ostatnich latach pokoju
podróżuje też za granicę. Jako ciekawostka, opisuje problemy z
otrzymaniem paszportu, których nie miała, kiedy Polska przebywała pod
zaborami.
Z
racji moich włoskich zamiłowań przytoczę kilka uwag na temat
odwiedzonych w Italii miast. Wyjazd do którego autorka podchodziła z
wielką niechęcią przyniósł wiele zachwytów i oczarowań.
O dziesiątej wieczorem wjazd do Wenecji.
Gondolą do hotelu Bauer-Grunwald, mam uczucie, że jestem na scenie w
operze. W hotelu spanie pod moskitierą przy pisku goszczącego pod nią
moskita, który mnie ugryzł. (26-27.09.34) Wieczorem
siedzimy w domu, patrząc na Canale Grande, spryskany światłami i
dźwiękami mandolin. „O sole mio”, „Carmen” i włoskie ludowe pieśni.
Niezmiernie potężny ładunek piękna, poezji, czaru. Zdaje się, jakby
wszystko poprzednio widziane było na niby, a teraz dopiero oglądam świat
prawdziwy i prawdziwy krajobraz. Jakby tylko tutaj Bóg się objawił
naprawdę, w każdym szczególe nieba i ziemi pozostawiając innym
smutniejszym krajom troskę poszukującej Go tęsknoty. (28.09.34)
Wenecja,
widziana jako świadectwo boskiego objawienia raduje mnie ogromnie, bo
to jedno z niewielu miast, w których można oddychać pełnią życia. Stając
na którymś z licznych mostków nie można się napatrzeć na wodę kanałów i
architekturę budynków.
We Florencji pani Maria szuka śladów artystycznej spuścizny.
Chciałabym
mieć odlew postaci Wawrzyńca Medyceusza, ale takich małych reprodukcji
rzeźb prawie nie robią…. Zaraz po obiedzie idę do pałacu Bargello, który
jest na tej samej ulicy, co hotel. Tam rzeźby Michała Anioła i
Donatella. Donatello mnie olśnił. Jakże ja mało go pamiętałam czy nawet
znałam. To było objawienie. Po Donatellu idę jeszcze do Santa Croche.
Wiodą mnie czarowne uliczki, plac jest piękny, kościół też. Odnajduję i
oglądam freski Giotta bardzo przejmujące w szaro-brudnych barwach.
Tylko, że freski, zwłaszcza po wysokich kościołach, są w ogóle mało
oglądane. Więcej więc przypatruję się twarzom zakonników, które stanowią
do dziś dnia żywy obraz mistrzów quattrocenta i cinquecenta i
odrodzenia. Oglądam sarkofag czy pomnik Danta (także na placu). W tym
kościele jest podobno grób Michała Anioła, ale już go przegapiłam. … nie
mam już siły iść do Casa Buonarroti. Stachno mi głowę urwie, że nie
widziałam domu Michała Anioła. Ale ja tu jeszcze wrócę…(1.10.34).
Czy wróciła, jeszcze nie wiem, czytam dopiero trzeci tom Dzienników.
Rzym.
Cała architektura miasta wydaje mi się jakaś nieprawdopodobnie
harmonijna i pełna grandezzy… biegnę do Colosseum i na Forum. Już
zaczyna się zmierzch. Chmury porozdzierane, między nimi niebo zielone,
jak u Veronesa. W tym oświetleniu fantastycznym ruiny Colosseum dają
silne wrażenie. Zapalają się latarnie, mieszanina świateł dnia i nocy -
wspaniały efekt. Powietrze jak wino. Idę przed siebie jak pijana.
Zbłądziłam - ale idę śród samych pałaców. Jakieś wspaniałe fontanny,
oświetlone reflektorami, nic nie wiem, co to jest, ale mi wszystko
jedno, jest wspaniale… (3.10.34)
Przypomina
mi to pewien wieczór, kiedy zapadał zmierzch, zapalały się latarnie,
niebo czerwieniło płomieniami zachodzącego słońca, a ja stojąc na małym
wzgórku naprzeciwko tego monumentalnego reliktu starożytności zaglądałam
w „okna” Colosseum. My przemijamy, a takie miejsca, jak te zostają ku
radości następnych pokoleń. I tak możemy widzieć to, co oglądali ludzie
sto, dwieście, czy nawet, jak tutaj niemal dwa tysiące lat temu.
Jednak
tym, co dla wielu czytelników jest najbardziej interesujące są opisy
nastrojów panujących przed wybuchem wojny. Zwłaszcza dziś, kiedy
sytuacja polityczna napawa nas niepokojem ciekawość budzi, jak
postrzegali przyszłość ludzie w przededniu największego z kataklizmów.
Strasznie
dużo obcuję teraz ze sprawami, dziejącymi się na świecie, co mi mocno
przeszkadza w pracy nad ostatnim tomem Nocy i dni. Piszę przez siłę,
jestem dopiero w 3 rozdziale. Kiedy czytam o tym, co się dzieje w
Niemczech, myślę, że jest to realizacja pięcioksięgu Mojżesza ze Starego
Testamentu. W ogóle Nowy Testament wcale nie nastąpił po Starym. Oba
dzieją się równocześnie, coraz mniej wierzę w jakikolwiek postęp. Jest
to wciąż to samo na coraz inny sposób, wyżywanie się tego samego zła i
tego samego dobra. Nasze rodzime elity, nawet się nie spostrzegą, kiedy
elitaryzm przechodzi w zwyczajny protekcjonizm kliki. (25.09.33)
Niemcy
proponują układy Polsce i Francji-Francji wieczny pokój. Jest to nowa
gra niemieckiej chytrości- zamydlą oczy i jako „sojusznicy” będą się
swobodnie zbroić- a zdrada wszelkich sojuszów, paktów i traktatów
stanowi ich istotę. (18.11.33)
Będzie wojna, będą najgorsze rzeczy, nim ja to wyciągnę do końca (Noce i dnie). Czarno tedy patrzę na siebie i na świat. (8.12.33)
Zapewne świadomość nadciągającego kataklizmu wpływała na stan ducha pisarki.
Na
świecie piękna pogoda, ale wojna nadciąga. Mussolini pogrąży świat w
nieprawdopodobną kabałę, ale może jest on tylko narzędziem wielkiej
zemsty dziejów. Przewiduję, że nadchodząca wojna będzie w całym słowa
znaczeniu wojną światową, to jest z udziałem wszystkich ras kolorowych,
które tak ciągle prowokowane, a i tak nieźle już ku temu przygotowane,
ruszą na Europę i po olbrzymim zamieszaniu i zniszczeniu dadzą tu
początek nowej, z gruntu odmienionej, a kto wie, czy nie rozsądniejszej
cywilizacji. Straszliwe to są czasy; a jeszcze straszliwsze idą. W
Niemczech zaczyna się też dziać coś niesamowitego. (21.08.35)
Sporo
uwagi poświęca pisarka też sytuacji politycznej w kraju, ostro
krytykując wszystkie strony politycznej sceny, choć najbardziej dostaje
się endecji.
Okres
wojny opisany jest dość skromnie. Dąbrowska wraz ze Stempowskim zaraz
na początku wojny wyjeżdżają do Lwowa, zapewne chcąc tam przeczekać
najgorsze. Wracają po paru miesiącach. Czas pobytu pod sowiecką okupacją
to jedyna tak długotrwała przerwa w zapiskach (od 7.10.39 r. do
13.06.1940 r.). Pierwsze lata to zmaganie się z trudnościami wojennej
rzeczywistości; początkowo trudności związane ze zdobyciem środków
utrzymania, żywności. Potem jest egzystowanie, w którym usiłuje się
przeżyć, kiedy wokół trwają aresztowania, łapanki, kiedy dociera groza
obozów koncentracyjnych, a grono znajomych i krewnych, którzy zostali
zamordowani zatacza wciąż większe kręgi. Jest tu sporo zachwytu dla
bohaterskiej postawy narodu, który w chwilach krytycznych potrafi się
zdobyć na olbrzymi wysiłek. I w końcu przejmujący opis działań
powstańczych; ukrywanie się w zniszczonej kamienicy na Polnej, śmierć
siostry i wymarsz z Warszawy. Drugi tom Dzienników kończy się na styczniu 1945 roku.
Cytaty pochodzą z Drugiego tomu Dzienników wydanych przez Wydawnictwo Czytelnik w 1988 r.
Dzienniki Marii Dąbrowskiej tom I (lata 1914-1932)
Źródło |
Na fali odwiecznych
dylematów, co w literaturze jest/być powinno ważniejsze - jej walor poznawczy
czy emocjonalny Dzienniki Dąbrowskiej były dla mnie lekturą idealną, pozwoliły zarówno na poszerzenie horyzontów, jak
i sprawiły radość z odkrycia duchowego pokrewieństwa.
Pierwszy tom Dzienników obejmuje okres I wojny
światowej oraz początki istnienia biało-czerwonej po latach niewoli, tworzenie
się zrębów państwowości, lata tyleż pełne entuzjazmu z tworzenia od podstaw, co
rozczarowań z postawy rodaków.
Poczucie rozczarowania
z powodu ludzkich ułomności
…
nie dobra wola i podjęcie pracy na wsi nas zjednoczyło, ale każda strona o
zwycięstwie tylko swojego stanowiska i supremacji nad pozostałymi zamyśla.
Kompromis tylko nas połączył i niestety rozłamiemy się niedługo. (zapis z 8.12.1915 r.)
…Straszliwe
złodziejstwa, szwindle i nadużycia. Obracanie na własną korzyść powierzonymi
państwowymi pieniędzmi to jedno z najmniejszych przestępstw. Obok złodziejstwa -
niedołęstwo, nieporządek, nieład. (zapis z 11.07.1921 r.)
przeplata się z
entuzjazmem i świadomością bycia świadkiem historii
Zaniedbałam
dziennik, a czasy takie ciekawe. Dużo smutnego obecnie w całej historii, ale i
dużo nadziei. Co do mnie, nic nie jest w stanie naruszyć mojej niezłomnej
pewności, że stoimy w przededniu cudownych czasów Nowego Odrodzenia. Mimo
piętrzących się trudności i przykrości życiowych jestem w dziwnie pogodnym,
ściszonym usposobieniu (zapis z 2.09.1917 r.)
Dwudziestopięcioletnia
Maria Dąbrowska w 1914 roku wróciła z zagranicznych wojaży w Szwajcarii i
Belgii, gdzie studiowała nauki przyrodnicze, ekonomię i socjologię. Trwają działania wojenne, ich echa odbijają
się w relacjach męża i braci walczących na obu frontach, jednak więcej miejsca
zajmuje opis tworzenia się nowych frakcji i ugrupowań oraz polityczno-dyplomatycznych
przepychanek. Sama Dąbrowska mocno angażuje się w działalność społeczną.
Przygotowaniom pogadanek i odczytów, redagowania pism towarzyszą pierwsze próby
literackie. Marzy o poświęceniu się pisaniu.
Dlaczego zajmować się tym wszystkim, kiedy ja
w ogóle nie znoszę pracy kobiet w polityce i siebie w tej pracy nie znoszę. A
przecież nie co innego, tylko miłość Ojczyzny w to ciągnie. Ja nie mogę być ani
przeciw Departamentowi, ani przeciw Brygadzie. Ja nie mogę przejść na poziom
tego sporu inaczej, jak tylko sztucznie.
Ale dopóty Ojczyzna w
potrzebie nie można myśleć o sobie.
Wczoraj
…. snuliśmy marzenia o piśmie ludowym, które kiedyś po wojnie będziemy wydawać.
Nie będzie tam ani słowa o polityce. Wychowanie charakteru i kultury narodowej
– oto cel…. Ziemia, Sztuka, Dom, Obyczaj, Miłość. „Ludowe” w tym znaczeniu, że
czytać je będą mogli wszyscy. Ale na to trzeba, aby Polska miała wolność. Bo
póty będzie, tak jak jest, póty będziemy siedzieć w tej polityce.
(zapis z 8.12.1915 r.)
zdjęcie z Dzienników |
W głębi duszy jest artystką, zachwyca pięknem przyrody… Czuję
się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jest cudny dzień. Zupełnie włoskie
niebo. Z daleka perspektywy nasycone ultramaryną, z bliska świat, jak ze srebra
oksydowanego. Na jego lśniącej szarości świecą brylantowe krople światła.
Jestem szczęśliwa. Tyle mam wad, tyle we mnie małości, a jednak wszystko mi się
w życiu przemienia na dziwne piękności. (zapis z 7.08.1917 r.)
Tak, jak zachwyca się malarstwem,
teatrem, muzyką, sztuką, życiem samym w sobie i ludźmi zanurzonymi w życia głębinach.
Są
tacy ludzie przecudni, którzy przeżywają bardzo wiele dobrych i złych rzeczy,
nurzają się w takich i innych przygodach, a pozostają dziećmi, zdziwionymi,
zachwyconymi, naiwnymi. Ich niezgłębiona ufność do świata, ich rozbrajające
skruchy i zdumiewające lekkomyślności. Ich złota podejrzliwość, hojność, dobra
wola i wiara we wszystko, ich szaleństwa-kocham takich ludzi. (zapis z
19.01.1918 r.)
Od 1918 do 1926 roku
Dąbrowska pracuje, jako urzędniczka w Ministerstwie Rolnictwa. Entuzjazmowi
związanemu z tworzeniem czegoś ważnego i potrzebnego towarzyszy poczucie
bezsilności i niezadowolenia z siebie.
…mam
to gnębiące poczucie, że za mało daję z siebie. Przychodzi mi coraz częściej na
myśl, żeby wziąć urlop i iść do polowego szpitala na twardą bez zastrzeżeń
służbę sanitarną, na którykolwiek z naszych Leonidasowych frontów.
(16.I.1919 r.)
Wiele tu skupienia się
na własnej osobie, ale nie widzę w tym nic nagannego, wszak to dzienniki,
zapisywanie zdarzeń i myśli, tworzone początkowo wyłącznie dla siebie. Kiedy
pisarka tworzyła pierwsze raptularze, a potem Dzienniki nie mogła
jeszcze
przeczuwać, iż będą one kiedyś materiałem badawczym. Choć z drugiej
strony po
latach wielokrotnie je uzupełniała, przerabiała, poprawiała, tak więc
trzeba
wziąć poprawkę na fakt autokreacji. Mimo wszystko stanowią one bezcenne
źródło wiedzy o pisarce, jej życiu, przemyśleniach i o czasach, w
jakich żyła i tworzyła. Podobały mi się dokonywane po latach dopiski,
kiedy na
wcześniej ocenione zdarzenie patrzyła z perspektywy czasu inaczej.
Czytany przeze mnie
egzemplarz pochodzi z 1988 r. i pełen jest przypisów. To one i uzupełnienie stanowią
jedną trzecią całości. Dzienniki są prawdziwą kopalnią wiedzy na temat pewnego
wycinka historii życia narodu oglądanego oczyma pisarki. Gdyby pokusić się o spisanie padających tu
nazwisk; polityków, dyplomatów, społeczników, pisarzy, malarzy, muzyków byłaby
ona niezwykle imponująca. Dla przykładu; Paderewski, Piłsudski, Sikorski,
Śmigły, Dmowski, Daszyński, Moraczewski, Sieroszewski, Haller, Kaden –
Badrowski, Tuwim, Żeromski, Iwaszkiewicz, Maria Konopnicka, Kuncewiczowa, Mortkowiczowie,
Wierzyński, Grottger, Lechoń, Nałkowska, Karol Szymanowski, Korczak, Boy-Żeleński, Juliusz
Osterwa, Siemaszkowa, Barszczewska – to tylko niektóre z padających tu nazwisk.
Wydanie uzupełniają także zdjęcia postaci ówczesnego życia
społeczno-politycznego, zdjęcia rodzinne pisarki a także okładek jej szkiców i
książek.
zdjęcie z Dzienników |
Zainteresowani prywatną
stroną życia pisarki dowiedzą się o relacjach damsko-męskich, w których
najważniejsze miejsce zajmują Marian Dąbrowski – mąż pisarki, legionista oraz
Stanisław Stempowski – działacz społeczny, późniejszy towarzysz życia.
Marian, jawi się
Marianem, kiedy w pożyciu małżeński dzieje się nie najlepiej, jednak
zdecydowanie częściej staje się Mirkiem, kiedy związek przeżywa
szczęśliwe chwile. Marian vel Mirek pojawia się częściej we wspomnieniach,
kiedy go już zabraknie, niż za życia, kiedy najczęściej był nieobecny (odprowadziłam Mariana na pociąg, Marian pisze do mnie,
Marian się nie odzywa, Marian wyjechał).
Trzy miesiące po
śmierci męża w grudniu 1925 r. napisze Postanowiłam
się przemóc i po dniach nawrotu nieodpowiedzialnej straszliwej rozpaczy zacząć
jednak zapisywać coś niecoś z dni, które mijają. Mimo, że każde napisane słowo
wydaje się kłamstwem i cieniem spraw, które przeżywam, ciągle z tobą, błąkam
się w niewiadomym, gdzie jesteś…. Dopiero trzy miesiące, a jeszcze całe życie…
Po kolejnych trzech
miesiącach napisze Niekiedy nici związku
z ludźmi zrywają się nagle, gdy jestem pośród ludzi, a niekiedy nawiązują się w
czasie olbrzymiej zupełnej samotności. Wartość, jaką mają dla nas ludzie i
przeżycia, oceniamy od strony negatywnej, po bólu, jaki nam sprawia strata albo
myśl o stracie. Szczęście jest na tej cienkiej krawędzi między posiadaniem i
utratą i na tej krawędzi jest twórczość.
Zdecydowanie więcej miejsca
poświęca swoim relacjom ze
Stanisławem Stempowskim, który dawał poczucie bezpieczeństwa i wspierał
zawodowo.
Pisarka dużą wagę
przywiązuje do snów przypisując im często prorocze znaczenie.
Jest tu wieczne
poszukiwanie odpowiedzi, sensu, zamyślenia i błądzenie i to pragnienie, aby
znaleźć czytelnika, który prawdziwy sens z jej pisania wyczyta.
Podzielając zdanie Flauberta
Dąbrowska uważała, iż …tym, co w
sztuce
najwznioślejsze (najtrudniejsze) to działać, jak natura, tj. pobudzać do zadumy….
Bo jak wyznawała pisała w liście do prof. Ujejskiego „dostatecznie
ważnym dla mnie problemem wydaje się sam fakt życia człowieka i jego zetknięcie
się z grozą, dziwnością, tajemnicą istnienia. Jeśli sprostałam w jakim takim
stopniu zadaniu wiarygodnego przedstawienia takiego życia na pewnym realnym
odcinku rzeczywistości, to z tego muszą wynikać mnogie zagadnienia społeczne, moralne, filozoficzne, które
jednak nie ja będę w bezpośredni intelektualny sposób stawiać i rozstrzygać. To
należy do czytelników, krytyków, uczonych. My pisarze dajemy po temu materiał,
świat stworzony na nowo z elementów surowej rzeczywistości, by pomóc nieco
życiu, dopełnić je, spotężnić w tych miejscach, gdzie ono jakby spudłowało, nie dociągnęło wątku do
końca, zamazało swoje właściwe oblicze. Starałam się oddalić od siebie pokusę,
aby przeprowadzić w "Nocach i dniach" jakąś intencję czy intelektualną ideę
przewodnią, czy dojść w utworze do wniosków i konkluzji, gdyż to nie jest
rzeczą artysty”. (zapis z 3.01.1932 r.)
W warszawskim mieszkaniu na Polnej |
Z Dzienników dowiemy
się, jakich pisarzy ceniła, jakie książki wywarły największe wrażenie, na
jakich była przedstawieniach teatralnych i koncertach, co sądziła o pierwszym filmie
dźwiękowym, elektrycznym tramwaju do Powiśla, ludziach zaangażowanych w
politykę, społecznikach, życiu towarzyskim, czy wydarzeniach historycznych.
Dzienniki polecam z
całego serca.
Oczywiście trudno do
oceny tego gatunku literackiego, jakim są Dzienniki przykładać podobną miarę,
jak do prozy literackiej, ale dla mnie jest to rzecz na szóstkę.
Wyrąbany chodnik Gustaw Morcinek
Przyznaję, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam recenzję książki Morcinka na którymś z blogów (a było to zapewne albo u Koczowniczki, albo u Nutty, a nieco później u Marlowa)
nieco się zdziwiłam. Wydawało mi się, że rzadko ulegam stereotypom i
nigdy nie czułam niechęci do lektur szkolnych, a jednak w przypadku
Morcinka pierwsze skojarzenie to było lektura, nudna lektura szkolna.
Kiedy
jednak zaczęło się tych recenzji pojawiać coraz więcej, a ich treść
sugerowała, iż autor wart poznania a dodatkowo w bibliotecznym katalogu
ujrzałam przy liczbie wypożyczeń książki cyfrę zero pomyślałam, że warto
zmienić tę statystykę. W przeciwieństwie do jednej z blogerek nie jest
dla mnie rekomendacją do czytania duża liczba wypożyczeń (tzw.
poczytność książki), nie twierdzę także, iż książka nieczytana oznacza
książkę wybitną, ale zrobiło mi się trochę przykro z powodu braku
chętnych na lekturę.
Wyrąbany chodnik
to dwutomowa panorama dziejów Śląska z początku ubiegłego wieku. Wraz z
członkami górniczej rodziny Wałoszków wędrujemy poprzez meandry
historii; od pierwszych strajków dzieci przeciwko nauczaniu religii w
języku niemieckim, od tworzenia polskich czytelni, strajków górniczych,
poprzez udział w I wojnie światowej, po powstania śląskie aż do
odzyskania niepodległości.
Gustlika
poznajemy w chwili ukończenia szkoły, jako czternastoletniego chłopca,
kiedy musi porzucić świat dziecięcych zajęć, ukochane książki i zacząć
pomagać w utrzymaniu skromnego gospodarstwa domowego matce. Rzecz dzieje
się na Śląsku, Gustlik nie ma więc dużego wyboru, zaczyna pracę w
kopalni, w której zginął jego ojciec. Przez lata chłopiec ima się
różnych zajęć, ale gro jego życia upływa pod ziemią w kopalniach (z
epizodycznym wątkiem pracy w hucie). Opis pracy górnika; jego znoju i
niebezpieczeństwa z nim związane (zawalenie, zalanie, wybuchy) są tak
sugestywne, że aż trudno zrozumieć determinację, która sprawia, że
ludzie pomimo zmęczenia, niebezpieczeństw, głodu, gorąca, marnych
pensji, złego traktowania wciąż pod ziemię zjeżdżają.
Wyrąbany chodnik
łączy w sobie opis trudu pracy górnika z trudem walki o polskość,
tworząc analogię pomiędzy obydwoma; oba ciężkie i niebezpieczne i tu i
tam równie łatwo postradać życie. Kiedy Gustlik zostaje powołany do
wojska i jedzie na front cieszy się, iż przynajmniej podczas drogi
odpocznie i wreszcie się wyśpi, radość jest jednak krótkotrwała, zaczyna
się walka o przeżycie. Kiedy ranny wraca do domu uważa, że złapał pana
Boga za nogi, tymczasem;
Gustlik
spostrzegł, że z jednego piekła wstąpił w drugie. I tam źle, i tu źle.
Tam nagła śmierć lub nieoczekiwana męka konania, tutaj powolne zmaganie
się z parszywą dolą. Ujęła człowieka w karby i trzyma. Do ziemi przygina
jak ten strop w chodnikach rozgniatający pokurczone stemple.
Aż
nagle przyszło olśnienie, kiedy uświadomił sobie, że ta wojna ludów
jest tą oczekiwaną, przepowiadaną szansą dla jego zniewolonej Ojczyzny.
Walka
o odzyskanie polskości na Śląsku przyrównana została do wyrąbywania
chodnika w kopalni; zajęcie ciężkie, mozolne, napotykające na liczne
przeszkody, ale w końcu przynoszące zwycięstwo.
Akcja
powieści toczy się dwutorowo; raz w Karwinach (rodzinnej miejscowości
autora), leżących po stronie zaboru austriackiego (Śląsk Cieszyński),
raz w Ligocie, znajdującej się pod zaborem pruskim, ukazując różnice w
traktowaniu Polaków przez zaborców.
Powieść moim zdaniem może dla Ślązaków być tym, czym jest trylogia Tak trzymać
Fleszerowej dla Pomorzan; lekcją historii, powieścią dokumentalną i
wreszcie lekcją patriotyzmu. Przyznam, iż dzięki lekturze odświeżyłam
sobie dawno zakurzoną wiedzę a także pozyskałam nową na temat roli
Śląska w politycznych przetargach po I wojnie światowej.
Jeśli
coś mnie trochę raziło w tej powieści to jednostronna linia podziału na
dobrych i złych. Dobrzy to oczywiście Polacy, poza jedną czarną owcą w
osobie niejakiego Sojki. Polakom, jeśli nawet przydarzy się zbłądzić to
szybko pojmują swój błąd i wracają na ścieżkę cnoty (jak synowie
Wałoszki).
Niemcy
to oczywiście ci źli (okrutni, niesprawiedliwi, sprzedajni, amoralni,
cyniczni), a jeśli pojawia się jakiś przyzwoity Niemiec to odgrywa on
rolę marginalną. Zabrakło mi też Czechów, którzy występowali po stronie
austriackiego zaborcy. Czytana przeze mnie powieść, choć powstała w
latach trzydziestych wydana została parę lat po wojnie, co zdaniem
autora posłowia miało spory wpływ na korektę treści zastosowaną przez
autora (pod wpływem sugestii wydawców). Czyta się dobrze, choć momentami
występują dłużyzny w opisach miejsc, bójek, czy bitew.
Nie
spodziewałam się jednak, że tematyka w dużej mierze zdominowana przez
opis życia i pracy górników może okazać się aż tak ciekawa.
Moja ocena książki 4,5/6
I krótki fragment, który przemówi do serca każdego mola książkowego.
Czasami
odkładał książkę i zastanawiał się nad losami jej bohaterów. Wyszukiwał
podobieństwo między nimi, a sobą, a jeżeli go nie mógł znaleźć,
postanawiał w duchu, że musi stać się im podobnym. Porywało go
bohaterstwo powstańców, rozrzewniało poświęcenie starego sługi, kochał,
jak tamten w książce kochał i cierpiał, jak jego narzeczona cierpiała.
Przeczytał jedno zdanie i wypisał je sobie na karteczce; - Co ma począć
kamień polny, gdy go uczucie do diamentu ogarnie?..Widział się owym
kamieniem polnym, którego uczucie do diamentu ogarnia, a myśląc o tym,
tworzył zjawę dziewczyny młodej, tak pięknej i jasnej, jakiej jeszcze
nigdy w życiu nie spotkał. Powstała w nim tęsknota nienazwana i żal
jakiś, nie wiedzieć za kim i za czym.
Dyptyk petersburski Josef Brodski
Zeszyty Literackie Rok wydania 2003
Im niżej opada rtęć w termometrze, tym wygląd miasta staje się coraz bardziej fantastyczny. Dwadzieścia pięć stopni mrozu to już dość, ale temperatura nie przestaje się obniżać i jak gdyby uporawszy się z ludźmi, rzeką i budowlami, sięga teraz idei i pojęć abstrakcyjnych. Domy wzdłuż bulwaru, z płynącym nad ich dachami białym dymem, coraz bardziej przypominają zatrzymany pociąg: jego kierunek to wieczność. (str. 24)
W Petersburgu byłam tylko raz, nazywał się wówczas Leningradem, ja miałam pięć lat i miałam nieco ponad metr wzrostu. Niewiele zapamiętałam z kilku miesięcy pobytu, ale to co zapamiętałam to klimat miasta, który odnajduję w szkicu Brodskiego Przewodnik po przemianowanym mieście. Dla mnie były to wydrążone w śniegu tunele sięgające wysokości dorosłego człowieka, słońce iskrzące się w płatkach śniegu, skrzypienie pod butami i przejmujące zimno, które hartuje człowieka na długie lata. Pamiętam, że odbierałam je, jako piękne, bajkowe i trochę groźne miasto (z powodu monumentalności budowli). Te zamarznięte sople lodu, te piękne fontanny, to sprawiające wrażenie czystości miasto (dzięki bieli śniegu) robiło na dziecku wrażenie miasta z tysiąca i jednej nocy.
W Petersburgu wszystko może się zmienić prócz tutejszej pogody. I światła. To światło północne, blade i rozsiane; oko i pamięć nabierają w nim niezwykłej bystrości. (…) …chodzenie pod tym niebem. Po bulwarach z cynamonowego granitu, wzdłuż ogromnej szarej rzeki, już samo przez się poszerza życie i uczy dalekowzroczności. W ziarnistości granitowego bulwaru w pobliżu nieustannie płynącej wody jest coś, co nasyca stopy zmysłowym pragnieniem chodzenia. Wiatr znad morza, przesycony zapachem wodorostów, uleczył tu niemało serc przepełnionych kłamstwem, rozpaczą i poczuciem bezradności. Jeśli to sprzyja zniewoleniu, niewolnikowi można wybaczyć. W tym mieście jakoś łatwiej znieść samotność niż gdzie indziej, bo samo miasto jest samotne (str. 23)
Za czasów Piotra I ziściły się dążenia dynastii Romanowów; uzyskano dostęp do morza. Marzeniem cara, człowieka nie bojącego się wyzwań, wykształconego i otwartego na zachód, pozbawionego kompleksów niższości wobec Europy było wybudowanie miasta-portu; okna na Europę. Wyzwanie było tym trudniejsze, iż budowę należało przeprowadzić od podstaw, na podmokłym gruncie i na słabo zaludnionych terenach. Był władcą i to władcą absolutnym, więc wizja zbudowania miasta innego, niż dotąd istniejące, nie naśladującego, a stanowiącego wzór do naśladowania, potwierdzającego pozycję Rosji i nadającego ton Europie, zmieniła się w rzeczywistość. Cóż z tego, że wysokim kosztem, czy przyszłe pokolenia podziwiając pomniki przeszłości będą pamiętać o krzyżach na placu budowy.
"Kiedy tak się zdarza, że wizjoner jest w dodatku cesarzem, wówczas działa bez wszelkiej litości. Określenie metod, których używał Piotr, jako "przymusowe", byłoby zbyt delikatne. Opodatkował wszystko i wszystkich, chcąc zmusić swoich poddanych do podbijania nowych obszarów. Przy Piotrze poddani korony rosyjskiej mieli dość ograniczone możliwości: pobór do wojska albo odprawa na budowę Sankt-Petersburga, przy czym trudno orzec, co bardziej groziło śmiercią. Dziesiątki tysięcy poginęły bezimiennie w błotach newskiej delty, której wyspy zyskały sobie sławę nie lepszą niż współczesny Gułag. Z tą tylko różnicą, że w wieku osiemnastym wiedziałeś, że budujesz, i miałeś szansę, że otrzymasz ostatnie namaszczenie i drewniany krzyż na mogile. Zapewne Piotr nie mógł w inny sposób wykonać swojego planu. (….) Powszechne podporządkowanie wszystkiego i wszystkich, o które starał się Jeździec Spiżowy, zrodziło rosyjski totalitaryzm, którego owoce smakują niektórym lepiej niż nasiona. Masy wymagały decyzji na skalę masową, a Piotr ze względu na swoje wykształcenie i ze względu na historię Rosji nie był zdolny do niczego innego. Traktował ludzi zupełnie tak samo, jak ziemię, na której wznosił swoją przyszłą stolicę. (…)To miasto rzeczywiście wznosi się na kościach swoich budowniczych w tej samej mierze, co na wbitych przez nich słupach. (str. 8-9)
Petersburg, zaplanowany, jako nowy Amsterdam, dziś nazywany jest Wenecją północy. To zapewne wszechobecność wody spowodowała, iż tak ważne miejsce w sercu poety zajęła potem Wenecja, tutaj powracał wielokrotnie, co znamienne wyłącznie zimą i tutaj spoczął (Znak wodny).
Dwadzieścia kilometrów biegu Newy w obrębie miasta, dzielącej się w samym jego środku na dwadzieścia pięć wielkich i małych odnóg, stwarza mu takie wodne lustro, że narcyzm staje się czymś nieuniknionym. Odbijając się co sekundę w tysiącach metrów kwadratowych płynnego srebrnego amalgamatu, miasto jak gdyby dosłownie jest stale fotografowane przez rzekę, a tak zdjęty metraż wpada do Zatoki Fińskiej, która w słoneczny dzień wygląda jak zbiornica tych oślepiających fotografii. Nic dziwnego, że niekiedy miasto sprawia wrażenie skrajnego egoisty, zajętego wyłącznie swoją własną powierzchownością. Z pewnością w takich miejscach bardziej zwraca się uwagę na fasady niż na wygląd sobie podobnych. Niewyczerpane, przyprawiające o zawrót głowy mnóstwo odbić tych pilastrów, kolumnad i portyków wskazuje naturę tego kamiennego narcyzmu, nasuwa myśl, że, przynajmniej w świecie nieożywionym, można traktować wodę jak skondensowany Czas.(str.12-13)
Kiedy Petersburg, jako kolebkę rewolucji przemianowano na Leningrad stał się on na szczęście pustą jej kolebką.
Wojna domowa szalała wokół niego i w całym kraju, straszliwe pęknięcie podzieliło naród na dwa wrogie obozy; ale tu nad brzegami Newy, po raz pierwszy od wieków, panował spokój, a trawa wyrastała ze szpar między płytami trotuarów i kamieniami bruku opustoszałych placów. Głód robił swoje, a razem z nim Czeka (dziewicza nazwa KGB), ale poza tym miasto zostało pozostawione samo sobie i swoim widziadłom. Jak długo kraj ze stolicą przywróconą w Moskwie staczał się ku przyrodzonemu sobie klaustro- i ksenofobicznemu stanowi, Petersburg nie mając gdzie się podziać, trwał nieruchomo w swoim kształcie miasta dziewiętnastowiecznego zupełnie jak gdyby pozował do fotografii. (str. 22)
Jedyną zmianą było wybudowanie na przemysłowych przedmieściach nowych budowli oraz polityka mieszkaniowa nakazująca do mieszkań ludzi bogatych dokwaterowywać biedotę. Znak wodny Brodskiego uznałam za najpiękniejszy obraz Wenecji, Przewodnik po przemianowanym mieście to portret miasta, który w sercach tych, którzy kiedykolwiek odwiedzili miasto wzbudzi nostalgię i chęć powrotu, zaś u tych, którzy nigdy tam nie byli zrodzi marzenie odbycia choćby krótkiego spaceru nad Newą.
Moje blogowe koleżanki pisząc (tutaj Imani i tu Kaye) o Dyptyku petersburskim oddały głos poecie ograniczając pisanie do zacytowanych fragmentów eseju. Myślę, że miały rację.
Nie potrafię napisać o swoich wrażeniach tak esencjonalnie i tak harmonijnie, zachowując proporcje w oddaniu odczuć zmysłowych i nie popadając w przesadę, jak czyni to Brodski pisząc o swoim mieście. Trudno wyobrazić sobie, jak na zaledwie dwudziestu paru stronach można napisać tyle o charakterze miasta, jego historii, klimacie, literaturze ("literatura rosyjska zrodziła się nad brzegami Newy" pisze Brodski), jak wyrazić tyle uczuć; tkliwości, miłości, ciepła, podziwu. I podobnie, jak w Znaku wodnym i tutaj zachwycam się prostotą i pięknem języka (ukłony w stronę tłumacza Pawła Hertza) oraz umiejętnością przekazania prozaicznej rzeczywistości w sposób poetycki i chwytający za serce.
W skład wydanego przez Zeszyty Literackiego Dyptyku petersburskiego wchodzi także esej W półtora pokoju. Jest to hołd złożony najbliższym; pełen uczucia obraz rodziców, których zmuszony był zostawić samych w półtorej pokoju, rodziców, którym nie mógł towarzyszyć w starości, chorobie, których nie dane mu było pożegnać. Próba ocalenia pamięci o przeszłości, gestów, spojrzeń, wypowiedzianych lata temu słów, zachowań, mimiki twarzy, zapamiętanych przedmiotów, zawsze wzrusza, a kiedy jest ona tak udana, jak w tym przypadku, mogę jedynie pochylić czoło przed umiejętnościami pisarza i wrażliwością człowieka.
Każde dziecko, choć w różnym stopniu, łaknie dorosłości i nie może doczekać się, kiedy w końcu opuści dom- to gniazdo, to więzienie. Wyrwać się! Ku prawdziwemu życiu! Ku szerokiemu światu. Ku samodzielności. To życzenie spełnia się w końcu. I przez jakiś czas istnieją tylko nowe horyzonty, absorbujące budowanie własnego gniazda, urządzanie własnej rzeczywistości. Potem pewnego dnia, gdy człowiek opanuje już nową rzeczywistość i osiągnie samodzielność, raptem przychodzi wiadomość, że stare gniazdo zniknęło, a ci którym zawdzięcza życie, umarli. Tego dnia czuje się jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak ogromna, że aż niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze bardziej potęguje klęskę. Pojmujemy, że młodzieńczą pogonią za samodzielnością, ucieczką z gniazda, uczyniliśmy się bezbronnymi. Źle się stało, ale możemy obarczać winą naturalny porządek rzeczy. (str.51).
Kiedy czytam o rodzicach Josifa to wydaje mi się, że widzę ich na tej ograniczonej przestrzeni, tak bezbronnych w swym osamotnieniu, pogodzonych z losem, którego nie mogą i nie chcą zmienić.
Lubili operowe arie, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodości. Malarstwo nie interesowało ich zbytnio, mieli pojęcie o sztuce „klasycznej”, lubili rozwiązywać krzyżówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uważali, że postępuję niesłusznie, martwili się moją sytuacją, ale popierali mnie w miarę swoich możliwości, gdyż byłem ich dzieckiem. Później, gdy udało mi się tu i tam coś wydrukować, byli zadowoleni, a nawet dumni; ale wiem, że gdybym okazał się zwyczajnym grafomanem i próby moje zakończyły się niepowodzeniem, ich stosunek do mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej niż siebie samego i prawdopodobnie w ogóle by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najważniejsze, że był chleb na stole, czysta odzież i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy miłości, i lepsze były one niż moje. (str. 72-73)
Im niżej opada rtęć w termometrze, tym wygląd miasta staje się coraz bardziej fantastyczny. Dwadzieścia pięć stopni mrozu to już dość, ale temperatura nie przestaje się obniżać i jak gdyby uporawszy się z ludźmi, rzeką i budowlami, sięga teraz idei i pojęć abstrakcyjnych. Domy wzdłuż bulwaru, z płynącym nad ich dachami białym dymem, coraz bardziej przypominają zatrzymany pociąg: jego kierunek to wieczność. (str. 24)
W Petersburgu byłam tylko raz, nazywał się wówczas Leningradem, ja miałam pięć lat i miałam nieco ponad metr wzrostu. Niewiele zapamiętałam z kilku miesięcy pobytu, ale to co zapamiętałam to klimat miasta, który odnajduję w szkicu Brodskiego Przewodnik po przemianowanym mieście. Dla mnie były to wydrążone w śniegu tunele sięgające wysokości dorosłego człowieka, słońce iskrzące się w płatkach śniegu, skrzypienie pod butami i przejmujące zimno, które hartuje człowieka na długie lata. Pamiętam, że odbierałam je, jako piękne, bajkowe i trochę groźne miasto (z powodu monumentalności budowli). Te zamarznięte sople lodu, te piękne fontanny, to sprawiające wrażenie czystości miasto (dzięki bieli śniegu) robiło na dziecku wrażenie miasta z tysiąca i jednej nocy.
W Petersburgu wszystko może się zmienić prócz tutejszej pogody. I światła. To światło północne, blade i rozsiane; oko i pamięć nabierają w nim niezwykłej bystrości. (…) …chodzenie pod tym niebem. Po bulwarach z cynamonowego granitu, wzdłuż ogromnej szarej rzeki, już samo przez się poszerza życie i uczy dalekowzroczności. W ziarnistości granitowego bulwaru w pobliżu nieustannie płynącej wody jest coś, co nasyca stopy zmysłowym pragnieniem chodzenia. Wiatr znad morza, przesycony zapachem wodorostów, uleczył tu niemało serc przepełnionych kłamstwem, rozpaczą i poczuciem bezradności. Jeśli to sprzyja zniewoleniu, niewolnikowi można wybaczyć. W tym mieście jakoś łatwiej znieść samotność niż gdzie indziej, bo samo miasto jest samotne (str. 23)
Za czasów Piotra I ziściły się dążenia dynastii Romanowów; uzyskano dostęp do morza. Marzeniem cara, człowieka nie bojącego się wyzwań, wykształconego i otwartego na zachód, pozbawionego kompleksów niższości wobec Europy było wybudowanie miasta-portu; okna na Europę. Wyzwanie było tym trudniejsze, iż budowę należało przeprowadzić od podstaw, na podmokłym gruncie i na słabo zaludnionych terenach. Był władcą i to władcą absolutnym, więc wizja zbudowania miasta innego, niż dotąd istniejące, nie naśladującego, a stanowiącego wzór do naśladowania, potwierdzającego pozycję Rosji i nadającego ton Europie, zmieniła się w rzeczywistość. Cóż z tego, że wysokim kosztem, czy przyszłe pokolenia podziwiając pomniki przeszłości będą pamiętać o krzyżach na placu budowy.
"Kiedy tak się zdarza, że wizjoner jest w dodatku cesarzem, wówczas działa bez wszelkiej litości. Określenie metod, których używał Piotr, jako "przymusowe", byłoby zbyt delikatne. Opodatkował wszystko i wszystkich, chcąc zmusić swoich poddanych do podbijania nowych obszarów. Przy Piotrze poddani korony rosyjskiej mieli dość ograniczone możliwości: pobór do wojska albo odprawa na budowę Sankt-Petersburga, przy czym trudno orzec, co bardziej groziło śmiercią. Dziesiątki tysięcy poginęły bezimiennie w błotach newskiej delty, której wyspy zyskały sobie sławę nie lepszą niż współczesny Gułag. Z tą tylko różnicą, że w wieku osiemnastym wiedziałeś, że budujesz, i miałeś szansę, że otrzymasz ostatnie namaszczenie i drewniany krzyż na mogile. Zapewne Piotr nie mógł w inny sposób wykonać swojego planu. (….) Powszechne podporządkowanie wszystkiego i wszystkich, o które starał się Jeździec Spiżowy, zrodziło rosyjski totalitaryzm, którego owoce smakują niektórym lepiej niż nasiona. Masy wymagały decyzji na skalę masową, a Piotr ze względu na swoje wykształcenie i ze względu na historię Rosji nie był zdolny do niczego innego. Traktował ludzi zupełnie tak samo, jak ziemię, na której wznosił swoją przyszłą stolicę. (…)To miasto rzeczywiście wznosi się na kościach swoich budowniczych w tej samej mierze, co na wbitych przez nich słupach. (str. 8-9)
Petersburg, zaplanowany, jako nowy Amsterdam, dziś nazywany jest Wenecją północy. To zapewne wszechobecność wody spowodowała, iż tak ważne miejsce w sercu poety zajęła potem Wenecja, tutaj powracał wielokrotnie, co znamienne wyłącznie zimą i tutaj spoczął (Znak wodny).
Dwadzieścia kilometrów biegu Newy w obrębie miasta, dzielącej się w samym jego środku na dwadzieścia pięć wielkich i małych odnóg, stwarza mu takie wodne lustro, że narcyzm staje się czymś nieuniknionym. Odbijając się co sekundę w tysiącach metrów kwadratowych płynnego srebrnego amalgamatu, miasto jak gdyby dosłownie jest stale fotografowane przez rzekę, a tak zdjęty metraż wpada do Zatoki Fińskiej, która w słoneczny dzień wygląda jak zbiornica tych oślepiających fotografii. Nic dziwnego, że niekiedy miasto sprawia wrażenie skrajnego egoisty, zajętego wyłącznie swoją własną powierzchownością. Z pewnością w takich miejscach bardziej zwraca się uwagę na fasady niż na wygląd sobie podobnych. Niewyczerpane, przyprawiające o zawrót głowy mnóstwo odbić tych pilastrów, kolumnad i portyków wskazuje naturę tego kamiennego narcyzmu, nasuwa myśl, że, przynajmniej w świecie nieożywionym, można traktować wodę jak skondensowany Czas.(str.12-13)
Kiedy Petersburg, jako kolebkę rewolucji przemianowano na Leningrad stał się on na szczęście pustą jej kolebką.
Wojna domowa szalała wokół niego i w całym kraju, straszliwe pęknięcie podzieliło naród na dwa wrogie obozy; ale tu nad brzegami Newy, po raz pierwszy od wieków, panował spokój, a trawa wyrastała ze szpar między płytami trotuarów i kamieniami bruku opustoszałych placów. Głód robił swoje, a razem z nim Czeka (dziewicza nazwa KGB), ale poza tym miasto zostało pozostawione samo sobie i swoim widziadłom. Jak długo kraj ze stolicą przywróconą w Moskwie staczał się ku przyrodzonemu sobie klaustro- i ksenofobicznemu stanowi, Petersburg nie mając gdzie się podziać, trwał nieruchomo w swoim kształcie miasta dziewiętnastowiecznego zupełnie jak gdyby pozował do fotografii. (str. 22)
Jedyną zmianą było wybudowanie na przemysłowych przedmieściach nowych budowli oraz polityka mieszkaniowa nakazująca do mieszkań ludzi bogatych dokwaterowywać biedotę. Znak wodny Brodskiego uznałam za najpiękniejszy obraz Wenecji, Przewodnik po przemianowanym mieście to portret miasta, który w sercach tych, którzy kiedykolwiek odwiedzili miasto wzbudzi nostalgię i chęć powrotu, zaś u tych, którzy nigdy tam nie byli zrodzi marzenie odbycia choćby krótkiego spaceru nad Newą.
Moje blogowe koleżanki pisząc (tutaj Imani i tu Kaye) o Dyptyku petersburskim oddały głos poecie ograniczając pisanie do zacytowanych fragmentów eseju. Myślę, że miały rację.
Nie potrafię napisać o swoich wrażeniach tak esencjonalnie i tak harmonijnie, zachowując proporcje w oddaniu odczuć zmysłowych i nie popadając w przesadę, jak czyni to Brodski pisząc o swoim mieście. Trudno wyobrazić sobie, jak na zaledwie dwudziestu paru stronach można napisać tyle o charakterze miasta, jego historii, klimacie, literaturze ("literatura rosyjska zrodziła się nad brzegami Newy" pisze Brodski), jak wyrazić tyle uczuć; tkliwości, miłości, ciepła, podziwu. I podobnie, jak w Znaku wodnym i tutaj zachwycam się prostotą i pięknem języka (ukłony w stronę tłumacza Pawła Hertza) oraz umiejętnością przekazania prozaicznej rzeczywistości w sposób poetycki i chwytający za serce.
W skład wydanego przez Zeszyty Literackiego Dyptyku petersburskiego wchodzi także esej W półtora pokoju. Jest to hołd złożony najbliższym; pełen uczucia obraz rodziców, których zmuszony był zostawić samych w półtorej pokoju, rodziców, którym nie mógł towarzyszyć w starości, chorobie, których nie dane mu było pożegnać. Próba ocalenia pamięci o przeszłości, gestów, spojrzeń, wypowiedzianych lata temu słów, zachowań, mimiki twarzy, zapamiętanych przedmiotów, zawsze wzrusza, a kiedy jest ona tak udana, jak w tym przypadku, mogę jedynie pochylić czoło przed umiejętnościami pisarza i wrażliwością człowieka.
Każde dziecko, choć w różnym stopniu, łaknie dorosłości i nie może doczekać się, kiedy w końcu opuści dom- to gniazdo, to więzienie. Wyrwać się! Ku prawdziwemu życiu! Ku szerokiemu światu. Ku samodzielności. To życzenie spełnia się w końcu. I przez jakiś czas istnieją tylko nowe horyzonty, absorbujące budowanie własnego gniazda, urządzanie własnej rzeczywistości. Potem pewnego dnia, gdy człowiek opanuje już nową rzeczywistość i osiągnie samodzielność, raptem przychodzi wiadomość, że stare gniazdo zniknęło, a ci którym zawdzięcza życie, umarli. Tego dnia czuje się jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak ogromna, że aż niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze bardziej potęguje klęskę. Pojmujemy, że młodzieńczą pogonią za samodzielnością, ucieczką z gniazda, uczyniliśmy się bezbronnymi. Źle się stało, ale możemy obarczać winą naturalny porządek rzeczy. (str.51).
Kiedy czytam o rodzicach Josifa to wydaje mi się, że widzę ich na tej ograniczonej przestrzeni, tak bezbronnych w swym osamotnieniu, pogodzonych z losem, którego nie mogą i nie chcą zmienić.
Lubili operowe arie, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodości. Malarstwo nie interesowało ich zbytnio, mieli pojęcie o sztuce „klasycznej”, lubili rozwiązywać krzyżówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uważali, że postępuję niesłusznie, martwili się moją sytuacją, ale popierali mnie w miarę swoich możliwości, gdyż byłem ich dzieckiem. Później, gdy udało mi się tu i tam coś wydrukować, byli zadowoleni, a nawet dumni; ale wiem, że gdybym okazał się zwyczajnym grafomanem i próby moje zakończyły się niepowodzeniem, ich stosunek do mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej niż siebie samego i prawdopodobnie w ogóle by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najważniejsze, że był chleb na stole, czysta odzież i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy miłości, i lepsze były one niż moje. (str. 72-73)
Gdybym miała porównać Dyptyk ze Znakiem wodnym
postawiłabym między nimi znak równości, oba są napisane pięknym
językiem, pełne poezji, są wyrazem wrażliwości i umiejętności ich
twórcy.
Moja ocena - oczywiście nie może być inna, jak 6/6.
Subskrybuj:
Posty (Atom)